– Kłamiesz –
mruknęła cicho dziewczyna. Miała ściśnięte gardło i łzy
cisnęły jej się do oczu, ale za wszelką cenę chciała być
twarda. Jak zawsze.
Siedziała
na dużej, skórzanej kanapie, stojącej naprzeciwko kominka, w
którym ogień po kolei zmieniał w popiół kawałki drewna. Kobieta
też miała ochotę coś spalić. Albo zatopić– to zdecydowanie
bardziej do niej pasowało. W tej chwili pragnęła, żeby woda
zalała cały Hogwart, błonia, Hogsmeade, chatkę Hagrida, Pokątną,
a nawet cały Londyn. Chciała widzieć cierpienie innych. Sądziła,
że tylko tak wyładuje swoją frustrację, złość, smutek i żal.
Czuła coś o wiele gorszego od bólu cielesnego czy psychicznego. W
jej myślach gościła pustka. Myślała, że w jej życiu nie
zostało już nic wartościowego.
– Chciałbym kruszyno, ale wszystko
co ci przekazałem jest prawdą. Przykro mi – powiedział blondyn,
po czym zajął miejsce po jej prawej stronie. Delikatnie objął
dziewczynę ramieniem.
– Gówno prawda! Cieszysz się, że
go nie ma. Gdybyś go cenił… Gdyby ci na nim zależało, to nie
dopuściłbyś do jego śmierci – wycharczała brunetka.
Mężczyzna nie zareagował. Wiedział,
że musi być dla niej prawdziwym wsparciem, bo bez niego nie da
sobie rady. Wiele złych rzeczy można było powiedzieć na temat
Lucjusza Malfoy’a, ale nie to, że porzucał swoich prawdziwych
przyjaciół.
Do salonu weszła Narcyza z kubkiem
świeżo zaparzonej mięty. Wręczyła naczynie dziewczynie i usiadła
koło niej stronie.
–
Możesz u nas
zostać jak długo zechcesz. Mamy wiele wolnych pokoi, więc to dla
nas żaden problem… Zresztą dawno cię nie widzieliśmy. Będzie
nam bardzo miło, jeśli spędzisz tu kilka dni – powiedziała
spokojnie żona Lucjusza.
– Nie mogę zostawić dziewczyn…
– Wszystkie już tu są, siedzą w
jadalni i popijają herbatę. Pytały o ciebie.
– Czy one…
– O wszystkim wiedzą – wtrącił
Lucjusz. – Powiedziałem im, kiedy spałaś. Pójdę po nie, jeśli
chcesz.
Dziewczyna tylko twierdząco kiwnęła
głową. Powoli sączyła z kubka ciepły napar, który wcale jej nie
smakował, ale nie chciała sprawiać Narcyzie przykrości. Zapach
mięty działał na nią kojąco, jednak nie na tyle, żeby
zniwelować zaciśnięte gardło oraz chęć płaczu. Brunetka
zdawała sobie sprawę ze swojego stanu. Było z nią gorzej, niż
kiedykolwiek wcześniej.
Myślała,
że śmierć nie może jej już zaskoczyć. Przecież widziała w
życiu mnóstwo zmarłych i jakoś nigdy nie cierpiała, nie
przeżywała tych wydarzeń zbyt długo. Twierdziła, że co było,
minęło, trzeba żyć dalej Taką miała pracę, jeśli można by
tak nazwać jej dotychczasowe zajęcie. Jednak teraz chodziło o
kogoś, kto liczył się dla niej najbardziej ze wszystkich przez
ostatnie dwadzieścia lat. Nie widziała go od czasów szkoły,
jednak to tylko pogłębiło jej uczucia wobec mężczyzny. Pomimo
ogromnych odległości i długoletniej rozłąki, była to
najważniejsza osoba w życiu Sentis.
Brunetka siedziała na kanapie z lekko
opuszczoną głową. Ciemne, mocno rozczochrane i zaniedbane loki
opadały na nieco zielonkawą od stresu oraz cierpienia twarz.
Pocięte od noża, poszarzałe dłonie chowała przez wzrokiem
Narcyzy w rękawach koszuli. Kobieta widziała jednak całe ciało
dziewczyny, które z biegiem lat zostało naznaczone niezliczoną
ilością blizn po zaklęciach, klątwach, bójkach czy atakach
dzikich zwierząt. Mimo tych skaz Sentis mogła szczycić się
nienaganną sylwetką. Ten atut niejednokrotnie pomagał jej w pracy,
bo dzięki niemu łatwiej zdobywała informacje od roztargnionych
mężczyzn.
Kobieta często żałowała, że
zdecydowała się na wyjazd. Nawet zdobyte umiejętności, wiedza
wykraczająca dalece poza tą ogólnie dostępną, kontakty czy
rzadkie składniki eliksirów nie były w stanie przeważyć o
słuszności podjętej przed laty decyzji. Pewnie myślałaby
inaczej, gdyby on żył…
Do salonu weszły trzy kobiety.
Krótkowłosa blondynka średniego wzrostu usiadła tuż przy
kominku. Jej niebieskie oczy były nieco przekrwione, zapewne od
płaczu. Niska dziewczyna o czarnych włosach i śniadej cerze zajęła
miejsce na fotelu stojącym obok kanapy, a dość wysoka i blada
właścicielka szarych oczu i włosów usiadła obok Sentis.
– Zostawię was same – powiedziała
cicho Narcyza, po czym niespiesznie wyszła.
Sentis odstawiła kubek na blat
stolika.
– Co teraz masz zamiar zrobić? –
zapytała nieśmiało blondynka.
– Nie mam pojęcia, Lindsay –
odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Dobrze wiemy, że masz plany.
Chyba nie po to wyjeżdżałyśmy z Australii, żebyś teraz się
poddała i przez resztę życia płakała w poduszkę! – rzuciła
siedząca obok Sentis Victoria. – Mów konkretnie, co mamy robić i
po sprawie.
– Ale ja nie wiem! To się do jasnej
cholery nie trzyma kupy! Nawet nie mam pewności, że… – Tu głos
uwiązł jej w gardle, które zacisnęło się jeszcze bardziej.
Przed strumieniem łez broniła się ostatkiem sił i godności.
Lindsay bez słowa wyszła z salonu.
Siedząca na fotelu Nathalie bezmyślnie wybijała palcami rytm o
skórzany podłokietnik, a głębokie dźwięki rozchodziły się
cichym echem po pomieszczeniu. Ogień w kominku powoli przygasał.
Dziewczyny milczały.
Sentis zaczęła uważnie przyglądać
się salonowi. Był to raczej pokój do przyjmowania gości, gdyż w
Malfoy Manor znajdowało się pomieszczenie wielkości połowy boiska
do quidditcha, gdzie znajdowało się wiele kanap, foteli,
stoliczków, a naprzeciwko wejścia stał ogromny barek wypełniony
po brzegi alkoholem, i to ono nosiło miano salonu. Tu przepych nie
rzucał się w oczy aż tak bardzo. Na ścianach pokrytych
ciemnozieloną tapetą wisiały portrety obecnych członków rodziny
w różnym wieku. Po prawej stronie od drzwi ulokowany był duży
kominek, naprzeciwko którego stał stolik do kawy oraz skórzana
kanapa. Dookoła zostały ustawione wygodne, pasujące do sofy
fotele. W głębi pokoju zauważyła niskie regały z książkami
oraz kącik z gazetami. Okno zasłoniono storą z materiału w
kolorze ciemnego srebra.
– Domyślam się, że to dla ciebie
niełatwa sytuacja, ale musisz wziąć się w garść. Nawet gdyby
teraz żył, to dalej nie miałabyś pewności, że on o tobie
pamięta. Jego śmierć w zasadzie niczego nie zmienia –
powiedziała spokojnie Victoria.
– To była najgłupsza rzecz, jaką
mogłaś w tej chwili powiedzieć – warknęła do przedmówczyni
Nathalie.
– A co miałam powiedzieć? Że mi
przykro i poklepać ją po plecach?
– Tu byłoby zdecydowanie gorsze –
wtrąciła bezbarwnym głosem Ślizgonka, a jej towarzyszki
uśmiechnęły się do siebie.
Ta
siedząca na fotelu przesiadła się obok Sentis, która już czuła
się nieco lepiej, jednak nie całkiem dobrze. Opanowała już
drżenie rąk, a chęć płaczu od niej odeszła.
Po kilku minutach ciszy do salonu
wróciła Lindsay. Niosła tacę z czterema filiżankami i dzbankiem
gorącej, malinowej herbaty, którą wszystkie lubiły. Postawiła
zastawę na stoliku i, za pomocą szybkiego machnięcia ręką,
rzuciła zaklęcie. Dzbanek uniósł się i do każdej filiżanki
nalał odpowiednią ilość napoju. Następnie naczynia powoli
pofrunęły w stronę kobiet. Gryfonka usiadła w fotelu wcześniej
zajmowanym przez Nathalie.
– Coś mnie ominęło? – zapytała.
– W zasadzie niewiele. Czekamy, aż
Sentis zdecyduje, co chce teraz zrobić – odpowiedziała Victoria.
– A jeśli nic nie postanowi? Co
wtedy?
– Rozejdziemy się każda w swoją
stronę, a ona dalej będzie płakać, aż w końcu będzie za późno
żeby cokolwiek zrobić. Zestarzeje się, przygarnie tuzin kotów,
wyłysieje…
–
Jak pragniesz łysej
czaszki, to mogę ci ją załatwić od ręki – wtrąciła walecznie
Sentis. – Człowiek się nawet na jeden dzień nie może załamać,
bo już zaczynają robić z niego wariata. Ogarnę się, spokojnie.
Muszę tylko pomyśleć.
– Nad czym się tyle zastanawiać? –
rzuciła niepewnie Victoria, która aż kipiała z ekscytacji nad
tym, co niedługo miała usłyszeć.
– Może nad tym, że nie było tu
nas od dwudziestu lat i powinnyśmy najpierw pokazać się ludziom, a
nie od razu czynić cuda. Jeszcze nas ześlą do Azkabanu.
– Czyli najpierw się pokazujemy
publicznie, a co potem?
–
Potem chcę mieć
żywego Severusa najpóźniej do końca listopada.
A witaj, witaj!
OdpowiedzUsuńZ racji tego, że w końcu udało mi się przeczytać ten rozdział, wypada też go skomentować, co? Trochę późno, bo trochę późno, ale grunt, że tu trafiłam.
Naprawdę to już trzecie podejście? Jestem pod wrażeniem uporu...
No ale do rzeczy: rozdział może mnie nie powalił, ale zdecydowanie mi się podobał. Udało Ci się mnie zaciekawić, więc zostanę tutaj do końca - a przynajmniej mam taką nadzieję. ;) Nie mam na razie wyrobionego zdania o postaciach, ale Sentis przypadła mi do gustu. Natomiast dziewczyny... Nie wiem czemu, ale miałam skojarzenie z mitologią i Parkami. Szczególnie spodobała mi się moja imienniczka, Victoria. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach się z nią jeszcze nie raz spotkam. Polubiłam też Twoich Malfoyów, jakkolwiek ich charaktery dość odbiegają od tych kanonicznych.
Jeśli chodzi o bardziej techniczną stronę tekstu, robisz sporo błędów interpunkcyjnych. :/ Brakuje mi także opisów, ale z tym się pewnie wyrobisz.
No nic, to byłoby na tyle moich wynurzeń. ;) Weny!
Francesca.
PS: Zapraszam do mnie http://hogwart-nieco-inaczej.blogspot.com