poniedziałek, 20 października 2014

II

Lucjuszu, bardzo pomogłeś nam w ciągu ostatnich dni i jesteśmy ci za to dozgonnie wdzięczne, jednak czas już, żebyśmy zaczęły działać we własnym zakresie. Nie martw się, będziemy cię odwiedzać... - żegnała się z blondynem Sentis.
Mam taką nadzieję – westchnął, po czym przytulił dziewczynę. Tak samo uczyniła Narcyza.
Po krótkim, lecz ckliwym, pożegnaniu dziewczyna dołączyła do swoich koleżanek, które stały przy bramie. Malfoyowie machali im z werandy.
Każda z kobiet stała przy swoim kufrze, a żaden z nich nie należał do najmniejszych. Pomimo znajomości i zastosowania zaklęcia zmniejszającego, nie były w stanie pomieścić swoich rzeczy w standardowym, według innych czarodziejów, kufrze. Każda skrzynia swoim gabarytem przypominała komodę. Rzucono też na nie zaklęcia: zmniejszające, segregujące, antywłamaniowe oraz maskujące, które działało jedynie na wybrane przez nie przedmioty.
Dokąd my tak właściwie teraz idziemy? – zapytała siedząca na swoim kufrze Victoria. Dziewczyna co chwila poprawiała kołnierzyk płaszcza, który wciąż opadał.
Zwariuję z nią… – mruknęła Nathalie. – Całą noc o tym rozmawiałyśmy – dodała głośniej. – Coś ty wtedy robiła?
Nie wiem… Może to, co robi każdy normalny człowiek o tej porze? Spałam! Najzwyczajniej na świecie spałam! Chyba mi się należało po kilku tygodniach na Eliksirze Bezsenności – Victoria dała się sprowokować.
Przyjmowałaś go jedynie przez pięć dni, a przeżywasz, jakbyś nie spała całe życie...
Ja przeżywam? Nie denerwuj mnie lepiej…
Bo co? – przerwała Krukonce Nathalie. – Pobijesz mnie, wyrwiesz włosy czy zaczniesz nawiedzać w snach?
To tylko namiastka moich możliwości – syknęła Victoria, podnosząc się z kufra.
Lindsay i Sentis ze znudzeniem obserwowały narastający konflikt wiedziały, że to nic poważnego i wszystko prędzej czy później rozejdzie się po kościach. Zawsze tak było. Kłótnie w tym wąskim gronie zdarzały się nader często, jednak działały oczyszczająco na ogólną atmosferę. Przynajmniej do tej pory.
Gdy sprzeczka urosła do rangi: „Jak się nie zamkniesz, to wyrwę ci flaki”. Strona bierna musiała zareagować.
Uspokójcie się, do cholery jasnej! Malfoyowie na nas patrzą, więc bądźcie grzeczne, bo nas więcej do siebie nie wpuszczą - wtrąciła się Sentis. - Najpierw aportujemy się do mieszkania, a później pójdziemy do banku Gringotta - wyjaśniła, gdy kobiety ucichły. 
Victoria ponownie usiadła na swoim kufrze. Sapała wściekle, wciąż poprawiając kołnierzyk płaszcza.
Do czyjego znowu mieszkania? – zapytała dużo głośniej, niż powinna.
Severusa!
Przecież Severus nie żyje!
Wiem, idiotko! – krzyknęła Sentis. Nie zauważyła nawet, kiedy sięgnęła po różdżkę. – Nie musisz mi o tym przypominać! Tak się składa, że mieszkanie nie umiera razem z człowiekiem, więc możemy się tam zatrzymać na trochę. Dopracujemy plan działania, zbierzemy potrzebne środki i przystąpimy do akcji. Wszystko jasne? – wycedziła przez zęby ostatnie zdanie, wciąż patrząc na kłócące się przed chwilą kobiety, które nic nie odpowiedziały, tylko twierdząco pokiwały głowami.
Sentis wzięła głęboki wdech, po czym jedną rękę położyła na kufrze, a drugą wyciągnęła w stronę koleżanek, które zrobiły to samo. Ich dłonie złączyły się, Ślizgonka zamknęła oczy i wyszeptała:
Spinner's End.
Wszystkie poczuły znane szarpnięcie w okolicy brzucha, szum w głowie i drętwienie stóp Chwilę później uniosły się nad ziemię.
Wylądowały w ciemnym zakamarku pomiędzy dwoma zaniedbanymi, ceglastymi kamienicami, które nadawały się jedynie do wyburzenia, czemu przeciwni byli mugole, którzy w nich mieszkali.
Zbliżał się wieczór, a dzieci na podwórzu było jakby coraz więcej. Bawiły się i śmiały w najlepsze, choć znajdowały się w jednej z paskudniejszych okolic, jakie Sentis miała nieprzyjemność widzieć.
Obskurne kamienice wybudowane z cegły ze ścianami pokrytymi popiołem, sadzą i brudem, stojące w pobliżu brudnej rzeki, wyglądały jak kompilacja obrazu nędzy i rozpaczy. Dziewczyna nie mogła ukryć zdziwienia, że takie miejsca jeszcze istnieją w Londynie.
Kobiety powoli wyszły z zaułka. Za wszelką cenę próbowały nie zwracać na siebie uwagi, jednak cztery kobiety z ogromnymi kuframi, w czarnych sukniach sięgającymi ziemi nie mogły pozostać niezauważone. Cała dzieciarnia zleciała się do nich. Co odważniejsze jednostki próbowały wejść na bagaż lub złapać za sukienkę. Reszta była jedynie irytująca.
Po co pani taka wielka skrzynka? – zagadywała wciąż mała dziewczynka z włosami związanymi „na palmę”, czyli w kitkę na czubku głowy.
Co tam pani trzyma?
Dacie nam trochę słodyczy? Macie pieniądze? – pytało inne. Chłopak próbował nawet złapać którąś z kobiet za rękę, ale uniemożliwiło mu to niewerbalne zaklęcie odpychające, które rzuciła ukradkiem Puchonka. Spojrzała przy tym na niego w tak nieprzyjemny sposób, że pomimo młodego wieku domyślił się, że ma stąd zwiewać jak najszybciej.
Jednak najbardziej denerwujący dzieciak przyczepił się do Sentis.
Wyglądasz jak strach na wróble – rzucił bez cienia zażenowania gruby, niski brunet. Miał nie więcej niż 13 lat. Wydawał się przewodzić grupce dzieci. Samiec alfa. 
Sentis zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Postanowiła nie zwracać na niego uwagi i wciąż wolnym krokiem podążała w kierunku kamienicy, w której znajdowało się mieszkanie Severusa.
Nie dość, że brzydka, to jeszcze głucha – zakrzyknął władca podwórka.
Ślizgonka nie zatrzymała się, a jedynie przez ramię rzuciła:
Nie tak brzydka, jak twoja, brudna matka.
Chłopak najeżył się niczym dziki kot, podbiegł i stanął kilka metrów przed kobietą, zatrzymując tym samym cały pochód. Miał na sobie długie, niesamowicie brudne spodnie, stare trampki oraz zieloną koszulkę z samochodem, na której było pełno plam po czekoladzie.
Zamknij się! Nie obrażaj mojej mamy! - wrzasnął butnie. 
Bo co? - parsknęła Sentis.
Bo… bo… bo oberwiesz!
Ależ się ciebie boję, gówniarzu – zaśmiała się kobieta.
Chłopak zaczął coś burczeć pod nosem, podniósł z ziemi kamień wielkości pięści i rzucił nim prosto w głowę Sentis. Oczywiście nie trafił, ale pocisk dosyć widocznie, a przy tym nienaturalnie zmienił kierunek lotu. Mały tłumek początkowo zamilkł ze zdumienia. Chwilę później rozproszył się z krzykiem i płaczem.
Na placu boju pozostał jedynie przywódca. Mina mu zrzedła, a ręce zaczęły drżeć.
Spieprzaj do domu – syknęła Ślizgonka,omijając chłopaka.
Szybkie kroki chłopaka odbijały się echem po całej okolicy. A kiedy zniknął za jedną z kamienic, dało się słyszeć krzyki występujące naprzemiennie z łkaniem.
A miało być tak spokojnie… – westchnęła Nathalie.– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Nie zrobiłam nic złego, nikt nie umarł, ognia nie widać, syren policyjnych brak, aurorów również. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Postraszyłam jedynie bandę gówniarzy. Wielkie mi halo - odparła Sentis.
Dla nas to błahostka, ale miejscowy monitoring może mieć inne zdanie na ten temat…
Co to jest monitoring? – zapytała zdumiona Victoria. Pierwszy raz w życiu słyszała o takim wynalazku - nie interesowała się mugolskimi wynalazkami. Z nowoczesną technologią była raczej na bakier.
Takie urządzenie do obserwowania.
I oni montują to sobie sami? Żeby ich podglądało? – Krukonka nie mogła ukryć swojego zdumienia. – Przecież to chore!
Mugole twierdzą, że to w celach bezpieczeństwa i zapobiegania przestępstwom. Nie wiem, jak to się ma w praktyce, ale jest tu raczej spokojnie. Chodziło mi jednak o żywy monitoring. 
Nawet ja się już zgubiłam w twoim toku rozumowania – stwierdziła Sentis, która zatrzymała się przed jedną z kamienic.
Była tak samo brudna i brzydka, jak wszystkie inne, jednak wyglądała lepiej od pozostałych, ze względu na duże, hebanowe drzwi z niewielką szybką na wysokości głowy. Klamka rzeźbiona na kształt węża od razu wskazywała na właściciela mieszkania.
To tutaj – szepnęła po chwili kobieta.
Dziewczyny postawiły kufry pod murem i podeszły do Ślizgonki. Stały w szeregu przed drzwiami, jakby czekały na rozstrzelanie. Milczały, ich twarze nie wskazywały ani na radość, czy obojętność. Kobiety były niepewne i nieco podenerwowane. A najbardziej Sentis.
Brunetka nie wiedziała, co myśleć. Stała właśnie przed drzwiami do mieszkania mężczyzny, którego nie widziała od dwudziestu lat, a kochała najbardziej na świecie. Przynajmniej tak jej się wydawało. Zawahała się. Trzymała dłoń na klamce, jednak nie znajdowała w sobie tyle determinacji, aby otworzyć drzwi.
Jeśli chcesz, możemy zatrzymać się w jakimś hotelu… – zaczęła Lindsay. – Ale to by oznaczało twoją porażkę.
Jesteś okropna – syknęła cicho Nathalie.
Ale skuteczna – mruknęła Victoria, kiedy usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi.
Ślizgonka weszła do środka jako pierwsza. Korytarz był wąski i ciemny – ściany pokryte dębową boazerią pochłaniały prawie całe światło. Niska komoda była niesamowicie obdrapana, a oliwkowy dywan śmierdział stęchlizną. Sentis machnęła różdżką, której koniec rozjarzył się białym światłem. Kobiety wniosły kufry i zamknęły za sobą drzwi.
Przeszły do kuchni, w której zamiast standardowego wyposażenia ujrzały pełne oprzyrządowanie potrzebne do warzenia eliksirów. Wyglądało to jak laboratorium szalonego naukowca, bo aż roiło się tu od kociołków, słoików, resztek roślin, chochelek, probówek, fiolek, rękawic, noży i wielu innych rzeczy. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowało się kilka szafek kuchennych oraz czajnik. Nic więcej. Nigdzie nie było widać garnków, talerzy, a nawet sztućców, jedynie kilka czarnych kubków. Na parapecie stała puszka po kawie.
Chyba nie był miłośnikiem gotowania. – Nathalie była bardzo zdziwiona, bo nie wyobrażała sobie życia w takich warunkach.
Najwidoczniej – odpowiedziała sucho Sentis, po czym przeszła do salonu, który znajdował się naprzeciwko kuchni.
Pomieszczenie wyglądało bardziej jak biblioteka. Regały wypełnione książkami zasłaniały dłuższą ścianę, okno znajdowało się na wprost drzwi. Po prawej stronie wejścia był kominek. Oprócz tego duży, skórzany fotel i podnóżek zaraz obok niego.
Podobnie minimalistyczny wystrój panował w łazience: ciemnoszare kafelki od podłogi, aż po sufit, biała wanna, biały sedes, biała umywalka, biała szafka na bibeloty i niewielkie lustro.
Przed drzwiami do sypialni Sentis ponownie się zawahała.– Gorzej już nie będzie – mruknęła Victoria, po czym jako pierwsza weszła do pokoju. – Zapraszam do zwiedzania!
Alkowa była ponura, jednak bardziej elegancka w porównaniu do pozostałych pomieszczeń. Na lewo od wejścia znajdowało się ogromne, wysokie łoże z mahoniowym wezgłowiem ozdobione rzeźbami węży i liści klonu. Zasłane czarnym kocem, prezentowało się mrocznie, choć niesamowicie zachęcająco. Naprzeciwko łóżka stała szafa. Lustrzane, przesuwane drzwi i srebrne wykończenie wskazywały, że nie należała do najtańszych. Ciemnozielona tapeta oraz czarny dywan z długim włosiem również kazały myśleć podobnie.
Zapalonym kucharzem nie był, ale na spaniu nie oszczędzał – stwierdziła z aprobatą Sentis. Usiadła na brzegu łóżka – było miękkie i sprężyste.
Lindsay podeszła do okna i odsunęła zasłonę. Do pokoju wpadło nieco światła. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, zapaliły się już lampy uliczne, a światła w oknach mieszkań powoli gasły.
Nie jest to najpiękniejsza kwatera na świecie, jednak da się przeżyć. Mogło być o wiele gorzej.
Co masz na myśli? – zwróciła się do Krukonki Nathalie.
Szczury, pająki, zgliszcza, szkielety, boginy…
Na te ostatnie bym uważała. Kochają mieszkać w szafach, takich jak ta tutaj – powiedziała Sentis.
Ja się tym zajmę – zaproponowała Lindsay.
Blondynka podeszła do mebla. Wyciągnęła z rękawa różdżkę, chwyciła ją mocno w prawą dłoń, a drugą położyła na drzwiach szafy. Spojrzała na stojącą obok Nathalie, a kiedy ta kiwnęła twierdząco głową, szybkim ruchem przesunęła lustro i natychmiast zrobiła kilka kroków w tył.
Nic się nie stało.
Podeszła ostrożnie do szafy, oświetliła jej wnętrze zaklęciem Lumos. Rozejrzała się dokładnie.
Pusto. Nawet pająka tam nie ma – powiedziała, po czym wróciła do okna.
Sentis jednak nie była przekonana. Zbliżyła się do mebla. Wewnątrz wisiał czarny, długi pokrowiec. Bardzo łatwo go było przeoczyć. Kobieta wyciągnęła go i zamknęła szafę.
– To peleryna. – Wyciągając odzienie, była nieco zdezorientowana. – Ale dlaczego taka ciężka?
– Załóż, to się przekonasz.
Tak zrobiła, a kiedy naciągnęła kaptur na głowę, usłyszała krzyk Lindsay.
W odbiciu lustra, w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz, pojawiła się srebrna maska. Jej wyraz był bardzo groźny, choć z drugiej strony przygnębiony.
Szybko ściągnęła kaptur.
Teraz już wiesz, dlaczego – stwierdziła krótko Victoria. Lindsay przestała już krzyczeć.
Ślizgonka wciąż stała przed lustrem.
– Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego – powiedziała, trzymając w dłoni kawałek materiału. – Muszę wiedzieć, co to.
– Myślę, że Lucjusz ci w tym pomoże – rzuciła krótko Nathalie.
Trzy dziewczyny wyszły z pokoju, jednak Sentis wciąż stała przed lustrem. Kiedy zamknęły się drzwi, ponownie nałożyła kaptur, aby popatrzeć na maskę, która była jedynie bolesnym przypomnieniem o nieżyjącym właścicielu.
Nosił ją jeszcze kilka miesięcy temu… – westchnęła. 

piątek, 3 października 2014

I

 – Kłamiesz – mruknęła cicho dziewczyna. Miała ściśnięte gardło i łzy cisnęły jej się do oczu, ale za wszelką cenę chciała być twarda. Jak zawsze.
Siedziała na dużej, skórzanej kanapie, stojącej naprzeciwko kominka, w którym ogień po kolei zmieniał w popiół kawałki drewna. Kobieta też miała ochotę coś spalić. Albo zatopić– to zdecydowanie bardziej do niej pasowało. W tej chwili pragnęła, żeby woda zalała cały Hogwart, błonia, Hogsmeade, chatkę Hagrida, Pokątną, a nawet cały Londyn. Chciała widzieć cierpienie innych. Sądziła, że tylko tak wyładuje swoją frustrację, złość, smutek i żal. Czuła coś o wiele gorszego od bólu cielesnego czy psychicznego. W jej myślach gościła pustka. Myślała, że w jej życiu nie zostało już nic wartościowego.
Chciałbym kruszyno, ale wszystko co ci przekazałem jest prawdą. Przykro mi – powiedział blondyn, po czym zajął miejsce po jej prawej stronie. Delikatnie objął dziewczynę ramieniem.
Gówno prawda! Cieszysz się, że go nie ma. Gdybyś go cenił… Gdyby ci na nim zależało, to nie dopuściłbyś do jego śmierci – wycharczała brunetka.
Mężczyzna nie zareagował. Wiedział, że musi być dla niej prawdziwym wsparciem, bo bez niego nie da sobie rady. Wiele złych rzeczy można było powiedzieć na temat Lucjusza Malfoy’a, ale nie to, że porzucał swoich prawdziwych przyjaciół.
Do salonu weszła Narcyza z kubkiem świeżo zaparzonej mięty. Wręczyła naczynie dziewczynie i usiadła koło niej stronie.
Możesz u nas zostać jak długo zechcesz. Mamy wiele wolnych pokoi, więc to dla nas żaden problem… Zresztą dawno cię nie widzieliśmy. Będzie nam bardzo miło, jeśli spędzisz tu kilka dni – powiedziała spokojnie żona Lucjusza.
Nie mogę zostawić dziewczyn…
Wszystkie już tu są, siedzą w jadalni i popijają herbatę. Pytały o ciebie.
Czy one…
O wszystkim wiedzą – wtrącił Lucjusz. – Powiedziałem im, kiedy spałaś. Pójdę po nie, jeśli chcesz.
Dziewczyna tylko twierdząco kiwnęła głową. Powoli sączyła z kubka ciepły napar, który wcale jej nie smakował, ale nie chciała sprawiać Narcyzie przykrości. Zapach mięty działał na nią kojąco, jednak nie na tyle, żeby zniwelować zaciśnięte gardło oraz chęć płaczu. Brunetka zdawała sobie sprawę ze swojego stanu. Było z nią gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Myślała, że śmierć nie może jej już zaskoczyć. Przecież widziała w życiu mnóstwo zmarłych i jakoś nigdy nie cierpiała, nie przeżywała tych wydarzeń zbyt długo. Twierdziła, że co było, minęło, trzeba żyć dalej Taką miała pracę, jeśli można by tak nazwać jej dotychczasowe zajęcie. Jednak teraz chodziło o kogoś, kto liczył się dla niej najbardziej ze wszystkich przez ostatnie dwadzieścia lat. Nie widziała go od czasów szkoły, jednak to tylko pogłębiło jej uczucia wobec mężczyzny. Pomimo ogromnych odległości i długoletniej rozłąki, była to najważniejsza osoba w życiu Sentis.
Brunetka siedziała na kanapie z lekko opuszczoną głową. Ciemne, mocno rozczochrane i zaniedbane loki opadały na nieco zielonkawą od stresu oraz cierpienia twarz. Pocięte od noża, poszarzałe dłonie chowała przez wzrokiem Narcyzy w rękawach koszuli. Kobieta widziała jednak całe ciało dziewczyny, które z biegiem lat zostało naznaczone niezliczoną ilością blizn po zaklęciach, klątwach, bójkach czy atakach dzikich zwierząt. Mimo tych skaz Sentis mogła szczycić się nienaganną sylwetką. Ten atut niejednokrotnie pomagał jej w pracy, bo dzięki niemu łatwiej zdobywała informacje od roztargnionych mężczyzn.
Kobieta często żałowała, że zdecydowała się na wyjazd. Nawet zdobyte umiejętności, wiedza wykraczająca dalece poza tą ogólnie dostępną, kontakty czy rzadkie składniki eliksirów nie były w stanie przeważyć o słuszności podjętej przed laty decyzji. Pewnie myślałaby inaczej, gdyby on żył…
Do salonu weszły trzy kobiety. Krótkowłosa blondynka średniego wzrostu usiadła tuż przy kominku. Jej niebieskie oczy były nieco przekrwione, zapewne od płaczu. Niska dziewczyna o czarnych włosach i śniadej cerze zajęła miejsce na fotelu stojącym obok kanapy, a dość wysoka i blada właścicielka szarych oczu i włosów usiadła obok Sentis.
Zostawię was same – powiedziała cicho Narcyza, po czym niespiesznie wyszła.
Sentis odstawiła kubek na blat stolika.
Co teraz masz zamiar zrobić? – zapytała nieśmiało blondynka.
Nie mam pojęcia, Lindsay – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Dobrze wiemy, że masz plany. Chyba nie po to wyjeżdżałyśmy z Australii, żebyś teraz się poddała i przez resztę życia płakała w poduszkę! – rzuciła siedząca obok Sentis Victoria. – Mów konkretnie, co mamy robić i po sprawie.
Ale ja nie wiem! To się do jasnej cholery nie trzyma kupy! Nawet nie mam pewności, że… – Tu głos uwiązł jej w gardle, które zacisnęło się jeszcze bardziej. Przed strumieniem łez broniła się ostatkiem sił i godności.
Lindsay bez słowa wyszła z salonu. Siedząca na fotelu Nathalie bezmyślnie wybijała palcami rytm o skórzany podłokietnik, a głębokie dźwięki rozchodziły się cichym echem po pomieszczeniu. Ogień w kominku powoli przygasał. Dziewczyny milczały.
Sentis zaczęła uważnie przyglądać się salonowi. Był to raczej pokój do przyjmowania gości, gdyż w Malfoy Manor znajdowało się pomieszczenie wielkości połowy boiska do quidditcha, gdzie znajdowało się wiele kanap, foteli, stoliczków, a naprzeciwko wejścia stał ogromny barek wypełniony po brzegi alkoholem, i to ono nosiło miano salonu. Tu przepych nie rzucał się w oczy aż tak bardzo. Na ścianach pokrytych ciemnozieloną tapetą wisiały portrety obecnych członków rodziny w różnym wieku. Po prawej stronie od drzwi ulokowany był duży kominek, naprzeciwko którego stał stolik do kawy oraz skórzana kanapa. Dookoła zostały ustawione wygodne, pasujące do sofy fotele. W głębi pokoju zauważyła niskie regały z książkami oraz kącik z gazetami. Okno zasłoniono storą z materiału w kolorze ciemnego srebra.
Domyślam się, że to dla ciebie niełatwa sytuacja, ale musisz wziąć się w garść. Nawet gdyby teraz żył, to dalej nie miałabyś pewności, że on o tobie pamięta. Jego śmierć w zasadzie niczego nie zmienia – powiedziała spokojnie Victoria.
To była najgłupsza rzecz, jaką mogłaś w tej chwili powiedzieć – warknęła do przedmówczyni Nathalie.
A co miałam powiedzieć? Że mi przykro i poklepać ją po plecach?
Tu byłoby zdecydowanie gorsze – wtrąciła bezbarwnym głosem Ślizgonka, a jej towarzyszki uśmiechnęły się do siebie.
Ta siedząca na fotelu przesiadła się obok Sentis, która już czuła się nieco lepiej, jednak nie całkiem dobrze. Opanowała już drżenie rąk, a chęć płaczu od niej odeszła.
Po kilku minutach ciszy do salonu wróciła Lindsay. Niosła tacę z czterema filiżankami i dzbankiem gorącej, malinowej herbaty, którą wszystkie lubiły. Postawiła zastawę na stoliku i, za pomocą szybkiego machnięcia ręką, rzuciła zaklęcie. Dzbanek uniósł się i do każdej filiżanki nalał odpowiednią ilość napoju. Następnie naczynia powoli pofrunęły w stronę kobiet. Gryfonka usiadła w fotelu wcześniej zajmowanym przez Nathalie.
Coś mnie ominęło? – zapytała.
W zasadzie niewiele. Czekamy, aż Sentis zdecyduje, co chce teraz zrobić – odpowiedziała Victoria.
A jeśli nic nie postanowi? Co wtedy?
Rozejdziemy się każda w swoją stronę, a ona dalej będzie płakać, aż w końcu będzie za późno żeby cokolwiek zrobić. Zestarzeje się, przygarnie tuzin kotów, wyłysieje…
Jak pragniesz łysej czaszki, to mogę ci ją załatwić od ręki – wtrąciła walecznie Sentis. – Człowiek się nawet na jeden dzień nie może załamać, bo już zaczynają robić z niego wariata. Ogarnę się, spokojnie. Muszę tylko pomyśleć.
Nad czym się tyle zastanawiać? – rzuciła niepewnie Victoria, która aż kipiała z ekscytacji nad tym, co niedługo miała usłyszeć.
Może nad tym, że nie było tu nas od dwudziestu lat i powinnyśmy najpierw pokazać się ludziom, a nie od razu czynić cuda. Jeszcze nas ześlą do Azkabanu.
Czyli najpierw się pokazujemy publicznie, a co potem?

Potem chcę mieć żywego Severusa najpóźniej do końca listopada.
Mrs Black bajkowe-szablony