–
Lucjuszu, bardzo pomogłeś nam w ciągu ostatnich dni i jesteśmy ci za to dozgonnie wdzięczne, jednak czas już, żebyśmy zaczęły działać we własnym zakresie. Nie martw się, będziemy cię odwiedzać... - żegnała się z blondynem Sentis.
–
Mam
taką nadzieję – westchnął, po czym przytulił dziewczynę. Tak samo uczyniła Narcyza.
Po
krótkim, lecz
ckliwym,
pożegnaniu dziewczyna dołączyła do swoich koleżanek, które
stały przy bramie. Malfoyowie machali im z werandy.
Każda
z kobiet stała przy swoim kufrze, a
żaden z nich nie należał do najmniejszych. Pomimo znajomości i
zastosowania zaklęcia zmniejszającego, nie były
w stanie
pomieścić swoich rzeczy w standardowym, według innych
czarodziejów, kufrze. Każda skrzynia swoim
gabarytem przypominała komodę.
Rzucono
też na nie zaklęcia: zmniejszające, segregujące, antywłamaniowe
oraz maskujące, które
działało jedynie na wybrane przez nie przedmioty.
–
Dokąd
my tak właściwie teraz idziemy? – zapytała siedząca na swoim
kufrze Victoria. Dziewczyna co
chwila poprawiała
kołnierzyk płaszcza, który wciąż opadał.
–
Zwariuję
z nią… – mruknęła Nathalie. – Całą noc o tym rozmawiałyśmy
– dodała głośniej. – Coś ty wtedy robiła?
–
Nie
wiem… Może to, co robi każdy normalny człowiek o tej porze?
Spałam! Najzwyczajniej na świecie spałam! Chyba mi się należało
po kilku tygodniach na Eliksirze Bezsenności
– Victoria dała się sprowokować.
–
Przyjmowałaś
go jedynie
przez pięć dni, a przeżywasz, jakbyś nie spała całe życie...
–
Ja
przeżywam? Nie denerwuj mnie lepiej…
–
Bo co?
– przerwała Krukonce Nathalie. – Pobijesz mnie, wyrwiesz włosy
czy zaczniesz nawiedzać w snach?
–
To
tylko namiastka moich możliwości – syknęła Victoria, podnosząc
się z kufra.
Lindsay
i Sentis ze znudzeniem obserwowały narastający konflikt
–
wiedziały, że to nic poważnego i wszystko prędzej czy później
rozejdzie się po kościach. Zawsze tak było. Kłótnie w tym wąskim
gronie zdarzały się nader często, jednak działały oczyszczająco
na ogólną atmosferę. Przynajmniej do tej pory.
Gdy
sprzeczka
urosła do rangi:
„Jak się nie zamkniesz, to wyrwę ci flaki”. Strona bierna
musiała zareagować.
–
Uspokójcie
się, do cholery jasnej! Malfoyowie na nas patrzą, więc bądźcie grzeczne, bo nas więcej do siebie nie wpuszczą - wtrąciła się Sentis. - Najpierw aportujemy się do mieszkania, a później pójdziemy do banku Gringotta - wyjaśniła, gdy kobiety ucichły.
Victoria
ponownie usiadła na swoim kufrze. Sapała wściekle,
wciąż poprawiając
kołnierzyk
płaszcza.
–
Do
czyjego znowu mieszkania? – zapytała dużo głośniej, niż
powinna.
–
Severusa!
–
Przecież
Severus nie żyje!
–
Wiem,
idiotko! – krzyknęła Sentis. Nie zauważyła nawet, kiedy
sięgnęła po różdżkę. – Nie musisz mi o tym przypominać! Tak
się składa, że mieszkanie nie umiera razem z człowiekiem, więc
możemy się tam zatrzymać na trochę. Dopracujemy plan działania,
zbierzemy potrzebne środki i przystąpimy do akcji. Wszystko jasne?
– wycedziła przez zęby ostatnie zdanie, wciąż patrząc na
kłócące się przed chwilą kobiety,
które nic nie odpowiedziały, tylko twierdząco pokiwały głowami.
Sentis
wzięła głęboki wdech, po czym jedną rękę położyła na
kufrze, a drugą wyciągnęła w stronę koleżanek,
które
zrobiły to samo.
Ich dłonie złączyły się, Ślizgonka zamknęła oczy i
wyszeptała:
–
Spinner's
End.
Wszystkie
poczuły znane szarpnięcie w okolicy brzucha, szum w głowie
i
drętwienie stóp…
Chwilę
później uniosły
się nad ziemię.
Wylądowały
w ciemnym zakamarku pomiędzy dwoma zaniedbanymi, ceglastymi
kamienicami, które nadawały się jedynie do wyburzenia,
czemu
przeciwni byli mugole,
którzy w nich mieszkali.
Zbliżał
się wieczór, a dzieci na podwórzu było jakby coraz więcej.
Bawiły się i śmiały w najlepsze, choć znajdowały się w jednej
z paskudniejszych okolic, jakie Sentis miała nieprzyjemność
widzieć.
Obskurne
kamienice wybudowane z cegły ze ścianami pokrytymi popiołem, sadzą
i brudem, stojące w pobliżu brudnej rzeki, wyglądały jak
kompilacja obrazu nędzy i rozpaczy. Dziewczyna nie mogła ukryć
zdziwienia, że takie miejsca jeszcze istnieją w Londynie.
Kobiety
powoli wyszły z zaułka. Za wszelką cenę próbowały nie zwracać
na siebie uwagi, jednak
cztery kobiety z ogromnymi kuframi, w czarnych sukniach sięgającymi
ziemi nie mogły pozostać niezauważone. Cała dzieciarnia zleciała
się do nich. Co odważniejsze jednostki próbowały wejść na bagaż
lub złapać za sukienkę. Reszta była jedynie irytująca.
–
Po co
pani taka wielka skrzynka? – zagadywała wciąż mała dziewczynka
z włosami związanymi „na palmę”, czyli w kitkę na czubku
głowy.
–
Co tam
pani trzyma?
–
Dacie
nam trochę słodyczy? Macie pieniądze? – pytało
inne. Chłopak
próbował nawet złapać którąś z kobiet za rękę, ale
uniemożliwiło mu to niewerbalne zaklęcie odpychające, które
rzuciła ukradkiem Puchonka. Spojrzała przy
tym na
niego w tak nieprzyjemny sposób, że pomimo młodego wieku domyślił
się, że ma stąd zwiewać jak najszybciej.
Jednak
najbardziej
denerwujący dzieciak przyczepił się do Sentis.
–
Wyglądasz
jak strach na wróble – rzucił bez cienia zażenowania gruby,
niski brunet. Miał nie więcej niż 13 lat. Wydawał się przewodzić grupce dzieci. Samiec alfa.
Sentis
zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Postanowiła nie zwracać
na niego uwagi i wciąż wolnym krokiem podążała w kierunku
kamienicy, w
której
znajdowało się mieszkanie Severusa.
–
Nie
dość, że brzydka, to jeszcze głucha – zakrzyknął władca
podwórka.
Ślizgonka
nie zatrzymała się, a jedynie przez ramię rzuciła:
–
Nie
tak brzydka, jak twoja, brudna matka.
Chłopak
najeżył się niczym dziki kot,
podbiegł
i stanął kilka metrów przed kobietą, zatrzymując tym samym cały
pochód. Miał na sobie długie, niesamowicie brudne spodnie, stare
trampki oraz zieloną koszulkę z samochodem, na której było pełno
plam po czekoladzie.
–
Zamknij
się! Nie obrażaj mojej mamy! - wrzasnął butnie.
–
Bo co? - parsknęła Sentis.
–
Bo…
bo… bo oberwiesz!
–
Ależ
się ciebie boję, gówniarzu – zaśmiała się kobieta.
Chłopak
zaczął coś burczeć pod nosem, podniósł z ziemi kamień
wielkości pięści i rzucił nim prosto w głowę Sentis. Oczywiście
nie trafił,
ale pocisk dosyć widocznie, a przy tym nienaturalnie
zmienił kierunek lotu.
Mały tłumek początkowo zamilkł ze zdumienia. Chwilę później
rozproszył się z krzykiem i płaczem.
Na
placu boju pozostał jedynie przywódca. Mina mu zrzedła, a ręce
zaczęły drżeć.
–
Spieprzaj
do domu – syknęła Ślizgonka,omijając chłopaka.
Szybkie
kroki chłopaka odbijały się echem po całej okolicy. A
kiedy
zniknął za jedną z kamienic,
dało się słyszeć krzyki występujące naprzemiennie z łkaniem.
–
A
miało być tak spokojnie… – westchnęła Nathalie.– Nie
rozumiem, o co ci chodzi. Nie zrobiłam nic złego, nikt nie umarł,
ognia nie widać, syren policyjnych brak, aurorów również.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Postraszyłam jedynie bandę
gówniarzy. Wielkie mi halo - odparła Sentis.
–
Dla
nas to błahostka, ale miejscowy monitoring może mieć inne zdanie
na ten temat…
–
Co to jest monitoring? – zapytała
zdumiona Victoria. Pierwszy raz w życiu słyszała o takim wynalazku - nie interesowała się mugolskimi wynalazkami. Z nowoczesną technologią była raczej na bakier.
–
Takie
urządzenie do obserwowania.
–
I oni
montują to sobie sami? Żeby ich podglądało? – Krukonka nie
mogła ukryć swojego zdumienia. – Przecież to chore!
–
Mugole
twierdzą, że to w celach bezpieczeństwa i zapobiegania
przestępstwom. Nie wiem, jak to się ma w praktyce, ale jest tu
raczej spokojnie. Chodziło mi jednak o żywy monitoring.
–
Nawet
ja się już zgubiłam w twoim toku rozumowania – stwierdziła
Sentis, która zatrzymała się przed jedną z kamienic.
Była
tak samo brudna i brzydka, jak wszystkie inne,
jednak
wyglądała lepiej od pozostałych, ze względu na duże,
hebanowe drzwi z niewielką szybką na wysokości głowy. Klamka
rzeźbiona na kształt węża od razu wskazywała na właściciela
mieszkania.
–
To
tutaj – szepnęła po chwili kobieta.
Dziewczyny
postawiły kufry pod murem i podeszły do Ślizgonki. Stały w
szeregu przed drzwiami, jakby czekały na rozstrzelanie. Milczały,
ich twarze nie wskazywały ani na radość, czy obojętność.
Kobiety były niepewne i nieco podenerwowane. A najbardziej Sentis.
Brunetka
nie wiedziała, co myśleć. Stała właśnie przed drzwiami do
mieszkania mężczyzny, którego nie widziała od dwudziestu lat, a
kochała najbardziej na świecie. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Zawahała się. Trzymała dłoń na klamce, jednak nie znajdowała
w sobie tyle determinacji, aby otworzyć drzwi.
–
Jeśli
chcesz, możemy zatrzymać się w jakimś hotelu… – zaczęła
Lindsay. – Ale to by oznaczało twoją porażkę.
–
Jesteś
okropna – syknęła cicho Nathalie.
–
Ale
skuteczna – mruknęła Victoria, kiedy usłyszała skrzypienie
otwieranych drzwi.
Ślizgonka
weszła do środka
jako pierwsza.
Korytarz był wąski i ciemny
– ściany
pokryte dębową boazerią pochłaniały prawie całe światło.
Niska
komoda była niesamowicie obdrapana, a oliwkowy dywan śmierdział
stęchlizną. Sentis machnęła różdżką, której koniec rozjarzył
się białym światłem. Kobiety wniosły kufry i zamknęły za sobą
drzwi.
Przeszły
do kuchni, w
której
zamiast standardowego wyposażenia ujrzały pełne oprzyrządowanie
potrzebne do warzenia eliksirów. Wyglądało to jak laboratorium
szalonego naukowca, bo aż roiło się tu od kociołków, słoików,
resztek roślin, chochelek, probówek, fiolek, rękawic, noży i
wielu innych rzeczy. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowało się
kilka szafek kuchennych oraz czajnik. Nic więcej. Nigdzie
nie było widać garnków, talerzy, a nawet sztućców,
jedynie kilka czarnych kubków. Na parapecie stała puszka po kawie.
–
Chyba
nie był miłośnikiem gotowania. – Nathalie była bardzo
zdziwiona, bo nie wyobrażała sobie życia w takich warunkach.
–
Najwidoczniej
– odpowiedziała sucho Sentis, po czym przeszła do salonu, który
znajdował się naprzeciwko kuchni.
Pomieszczenie
wyglądało bardziej jak biblioteka. Regały wypełnione książkami
zasłaniały dłuższą ścianę, okno znajdowało się na wprost
drzwi.
Po
prawej stronie wejścia był kominek. Oprócz tego duży, skórzany
fotel i podnóżek zaraz obok niego.
Podobnie
minimalistyczny wystrój panował w łazience: ciemnoszare kafelki od
podłogi, aż po sufit, biała wanna, biały sedes, biała umywalka,
biała szafka na bibeloty i niewielkie lustro.
Przed
drzwiami do sypialni Sentis ponownie się zawahała.– Gorzej już
nie będzie – mruknęła Victoria, po czym jako pierwsza weszła do
pokoju. – Zapraszam do zwiedzania!
Alkowa
była ponura, jednak bardziej elegancka w porównaniu do pozostałych
pomieszczeń. Na lewo od wejścia znajdowało się ogromne, wysokie
łoże z mahoniowym wezgłowiem ozdobione rzeźbami węży i liści
klonu. Zasłane czarnym kocem,
prezentowało się mrocznie, choć niesamowicie zachęcająco.
Naprzeciwko łóżka stała szafa. Lustrzane, przesuwane drzwi i
srebrne wykończenie wskazywały, że nie należała do najtańszych.
Ciemnozielona tapeta oraz czarny dywan z długim włosiem również
kazały myśleć podobnie.
–
Zapalonym
kucharzem nie był, ale na spaniu nie oszczędzał – stwierdziła z
aprobatą Sentis. Usiadła na brzegu łóżka – było miękkie i
sprężyste.
Lindsay
podeszła do okna i odsunęła zasłonę. Do pokoju wpadło nieco
światła. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, zapaliły się
już lampy uliczne, a
światła w oknach mieszkań powoli gasły.
–
Nie
jest to najpiękniejsza kwatera na świecie, jednak da się przeżyć.
Mogło być o wiele gorzej.
–
Co
masz na myśli? – zwróciła się do Krukonki Nathalie.
–
Szczury,
pająki, zgliszcza, szkielety, boginy…
–
Na te
ostatnie bym uważała. Kochają mieszkać w szafach, takich jak ta
tutaj – powiedziała Sentis.
–
Ja się
tym zajmę – zaproponowała Lindsay.
Blondynka
podeszła do mebla. Wyciągnęła z rękawa różdżkę, chwyciła ją
mocno w prawą dłoń, a drugą położyła na drzwiach szafy.
Spojrzała na stojącą obok Nathalie, a kiedy ta kiwnęła
twierdząco głową, szybkim ruchem przesunęła lustro i natychmiast
zrobiła kilka kroków w tył.
Nic
się nie stało.
Podeszła
ostrożnie do szafy, oświetliła jej wnętrze zaklęciem Lumos.
Rozejrzała się dokładnie.
–
Pusto.
Nawet pająka tam nie ma – powiedziała, po czym wróciła do okna.
Sentis
jednak nie była
przekonana. Zbliżyła się do mebla. Wewnątrz wisiał czarny, długi
pokrowiec. Bardzo łatwo go było przeoczyć. Kobieta wyciągnęła
go
i zamknęła szafę.
–
To peleryna. – Wyciągając odzienie, była nieco zdezorientowana.
– Ale dlaczego taka ciężka?
–
Załóż, to się przekonasz.
Tak
zrobiła, a kiedy naciągnęła kaptur na głowę, usłyszała krzyk
Lindsay.
W
odbiciu lustra, w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz,
pojawiła się srebrna maska. Jej wyraz był bardzo groźny, choć z
drugiej strony przygnębiony.
Szybko
ściągnęła kaptur.
–
Teraz
już wiesz, dlaczego – stwierdziła krótko Victoria. Lindsay
przestała już krzyczeć.
Ślizgonka
wciąż stała przed lustrem.
–
Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego – powiedziała,
trzymając w dłoni kawałek materiału. – Muszę wiedzieć, co to.
–
Myślę, że Lucjusz ci w tym pomoże – rzuciła krótko Nathalie.
Trzy
dziewczyny
wyszły z pokoju, jednak
Sentis wciąż stała przed lustrem. Kiedy zamknęły się drzwi,
ponownie nałożyła kaptur, aby popatrzeć na maskę, która była
jedynie bolesnym przypomnieniem o nieżyjącym właścicielu.
–
Nosił
ją jeszcze kilka miesięcy temu…
– westchnęła.
Hej, przybywam z bloga sev-s.blogspot.com :) Muszę przyznać, że twoja historia bardzo mnie zaintrygowała, jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim pomysłem. Jako oddana fanka Severusa chętnie się przekonam, co będzie się działo, kiedy/jeśli Snape wróci do żywych... aż przeszły mnie dreszcze! Życzę weny i rychłej publikacji następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
edzioszek
PS. Dodałam właśnie czwarty rozdział u siebie, zapraszam, jeśli masz ochotę :)
Tutaj ponownie ja. W drugim rozdziale o wiele mniej błędów, co mnie bardzo cieszy. Jeszcze bardziej zadowolona jestem, widząc Lindsay, Natalie i Vic. :) Świetnie udało Ci się opisać scenę spotkania z dzieciakami, chociaż odpowiedź "Tak samo brzydka jak twoja brudna matka" jest na poziomie rozwydrzonego bachora, a nie kogoś takiego jak Sentis.
OdpowiedzUsuńPoza tym, Severus chyba nie mieszkał w tak zaludnionej okolicy, ale to może mój błąd.
No nic, idę czytać dalej!
Francesca
PS: Zapraszam do mnie http://hogwart-nieco-inaczej.blogspot.com