poniedziałek, 17 listopada 2014

IV

Następnego dnia dziewczyny postanowiły wdrożyć swój plan w życie. Od samego rana biegały po mieszkaniu, czyściły buty, prasowały zaklęciami suknie, układały włosy, szukały niedziurawych rajstop, a wszystko to z powodu wyjścia do Banku Gringotta. Z pozoru nie było w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że szły tam pierwszy raz od prawie dwudziestu lat, co mogło spotkać się ze zdziwieniem ze strony innych czarodziejów. Miały prawo przypuszczać, że ich wizyta u Gringotta odbije się szerokim echem w świecie czarodziejów.
Wszystkie przyodziały długie suknie w odcieniach szarości i ciężkie, zimowe płaszcze. Choć zima jeszcze nie nadeszła, pogoda nie sprzyjała paradowaniu bez okrycia wierzchniego, a innego chwilowo nie posiadały.– Szlag by trafił tę pogodę – mruknęła pod nosem Nathalie.– Ciesz się, że nie pada – powiedziała Lindsay, wyciągając włosy spod kołnierza.
Victoria jak zwykle była gotowa jako ostatnia. W pośpiechu wiązała botki i szukała swoich ulubionych, skórzanych rękawiczek.– Po cholerę ci one? Przecież nie ma mrozu – zwróciła się do Krukonki blondynka.– To mój znak rozpoznawczy i się odpieprz.
Prawdą było, że Victoria miała fioła na punkcie skórzanych rękawiczek. Posiadała ich około dwustu par; segregowała je kolorami, jakością skóry i krajem pochodzenia, części z nich nawet nadała imiona. Trzymała je na samym dnie kufra w drewnianym pudełku, w którym każda para została włożona do odpowiednio opisanego bawełnianego woreczka, a następnie zmniejszona. Jej ulubione rękawiczki zostały wykonane z niezwykle delikatnej skóry testrala, wyłożone wewnątrz sierścią kuguchara. Dostała je w Rosji za wyleczenie złamanego kręgosłupa małej dziewczynki, której matka ukrywała się przed czarodziejami ze względu na kryminalną przeszłość. Nie mogła zgłosić się do magomedyków, a sama nie potrafiła tego zrobić, jednak Victoria – za niewielką opłatą – uwinęła się z tym w dziesięć minut. O ile za "niewielką opłatę" można uznać rękawiczki warte 1000 galeonów.
Lindsay tylko machnęła ręką.
Więc jeszcze raz – zaczęła już spokojna Nathalie.
Idziemy do Gringotta; nie obejdzie się bez rozpoznawania tożsamości, co w sumie jest nam na rękę, każda udaje się do swojej skrytki, zabiera, co tam jej jest potrzebne. Po wszystkim spotykamy się przed budynkiem i razem idziemy na Nokturn po rzeczy potrzebne do Eliksiru Wskrzeszenia. Z tymi do późniejszej pielęgnacji na razie damy sobie spokój. Wszystko jasne? Jakieś pytania?
A kiedy coś zjemy? – zapytała niepewnie Lindsay.
Przydałoby się kupić coś do jedzenia, ręczniki...– ... i nową firankę do kuchni. Obecna śmierdzi jak stare skarpety – wtrąciła Sentis.
Nathalie tylko westchnęła głośno i potarła skroń wierzchem dłoni. Robiła tak zawsze, kiedy się stresowała, a stresowała się, jeżeli w ostatniej chwili zmieniały plan działania. Lubiła mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.
Z zakupami z Nokturnu przyjdziemy tutaj, zostawimy je i pójdziemy coś zjeść. A lodówkę zapełnicie później już same, bo ja pewnie nie będę miała siły.
Po prostu nie lubisz chodzić na targ i tyle. Taki z ciebie mieszczuch – wytknęła jej Lindsay i dała kuksańca w bok.
Koniec tych czułości. Wychodzimy! – zarządziła Sentis.
Dziewczyny posłusznie opuściły mieszanie i ruszyły do zaułku pomiędzy dwoma kamienicami, skąd postanowiły deportować się prosto na Pokątną. Miały w planie dumny przemarsz przez całą ulicę.
Na pewno nikt nas nie widział? – zapytała cicho Lindsay.
Raczej nie. Zresztą, nie ważne – mruknęła w odpowiedzi Sentis.
Wszystkie złapały się za ręce.
Wylądowały przed sklepem z kociołkami, czyli dokładnie na początku ulicy Pokątnej. Były pod wrażeniem, bo otoczenie wydawało się być bardziej zadbane i schludne, fasady budynków czystsze, całość bardziej kolorowa w porównaniu do tego, jak wyglądało, kiedy były tutaj poraz ostatni. Pewnie stało się to za sprawą wojen. Podobno wtedy niemal wszystko obróciło się w ruinę.
Swoją drogą, Sentis dalej nie mogła zrozumieć, dlaczego jeden chuderlawy facet zdołał pociągnąć za sobą rzeszę ludzi i wywrócić świat innych do góry nogami, a to wszystko tuż pod nosem żyjącego jeszcze wtedy Dumbledore'a.
Dziewczyny niespiesznie przemieszczały się w stronę banku. Obserwowały ludzi dookoła, podziwiały nowe budynki, witryny sklepów. Nie przeszkadzały im nawet krzyki przekupek. Wszystko było takie sielskie i spokojne.
Pochód przyciągał spojrzenia nielicznych czarodziejów, jednak ci zainteresowani nie kryli się ze swoim zaciekawieniem. Podążali wzrokiem za kobietami i to wcale nie z powodu ich pociągającego wyglądu. Widok każdej z nich przywracał im w pamięci wspomnienia ze szkoły, skąd znali dziewczyny podobne do nich. Nie było w tym nic dziwnego, bo one też ich rozpoznawały. Kojarzyły większość obserwatorów z Hogwartu z czasów, kiedy jeszcze same do niego uczęszczały.Gdy mijały witrynę księgarni "Esy i Floresy", uwagę Nathalie przyciągnął jeden z tytułów książek leżących na wystawie.
Zaraz wrócę – rzuciła krótko i zniknęła za drzwiami sklepu.
Dziewczyny zdziwiły się, ale postanowiły nie rozdzielać się i poczekać na koleżankę. Puchonka wyszła po kilku minutach, a pod pachą niosła książkę owiniętą w szary papier.
Co to? – zapytała zaciekawiona Victoria.
Pokażę wam w domu. Teraz już chodźmy.
Postanowiły dalej nie drążyć tego tematu.
Po kliku minutach stanęły przed gmachem Banku Gringotta. Budynek należał do tych ogromnych budowli, które owiane są aurą bogactwa i bezpieczeństwa. Nikt do końca nie wiedział, co kryje się w jego podziemiach, gdzie skrytki dorównywały wielkością dużym mieszkaniom, a systemy bezpieczeństwa ocierały się o nielegalność.
Wchodzimy i zobaczymy, co dalej – zarządziła Nathalie, która poczuła się trochę jak kierownik wycieczki.
Obyśmy nie trafiły do Azkabanu... – dodała trochę ciszej.
Budynek, do którego weszły, wyróżniał się wśród innych gmachów, które uległy zniszczeniu w trakcie wojny. Mimo ciężkich prób, na które został wystawiony, nie widać było po nim choćby śladu, że był remontowany. Wnętrze było przepiękne, takie, jakie dziewczyny zapamiętały
Podłoga wyłożona marmurem lśniła czystością, ściany, na przemian ozdobione drewnem i freskami, obecnie były odkurzane przez skrzaty domowe ubrane w czarnobiałe fartuszki. Z sufitu zwisał ogromny, złoty, bogato zdobiony kryształami żyrandol.
Przy ścianach ustawione były ogromne blaty, na których spoczywała niebotyczna wręcz ilość formularzy, papierów, kałamarzy i piór, a pieczę nad tym wszystkim rzeczami sprawowały gobliny, każdy odziany w dobrej jakości, czarny garnitur i białą koszulę. Kolejki do stanowisk nie były zbyt duże, toteż po niespełna kilku minutach przyjaciółki stanęły twarzą w twarz z jednym z pracowników banku. Ów goblin miał wyjątkowo krzywy nos i umieszczone na nim małe, prostokątne okulary. Jedynie przelotnie spojrzał na swoje klientki, zamoczył pióro w kałamarzu i mruknął:
Nazwisko.
Gaunt – odpowiedziała dumnie Sentis.
Goblin przyjrzał się dziewczynie uważniej, po czym poprawił zsuwające mu się po nosie okulary. Wyprostował się jak struna, co było dziwne, bo przedstawiciele tej rasy wydają się być permanentnie zgarbieni.
Bez głupich żartów proszę! – oburzył się urzędnik i powtórzył głośniej.
Nazwisko!
Gaunt, idioto! – uniosła się Ślizgonka, dostając przy okazji kuksańca w bok od Nathalie.
Czarodzieje przebywający w sali zaczęli spoglądać w kierunku dziewczyn, szeptać i wskazywać na nie palcami. Niektórzy chichotali pod nosem, choć nie mieli odwagi zrobić tego głośno. Sentis zmierzyła wzrokiem goblina, a jej koleżanki obserwowały gromadzących się tłumnie gapiów, ustawiających się na wysokości drzwi od sali. Victoria ostrożnie podeszła do rozsierdzonej koleżanki, po czym szepnęła jej do ucha:
Zwróciłyśmy na siebie uwagę ludzi, czyli tak, jak było ustalone. Nie wiem jedynie, czy nam się to opłaci.
Co masz na myśli? – mruknęła Ślizgonka, nie odwracając wzroku od goblina, który obecnie debatował z kolegami po fachu.
Większość pracowników siedzących dotychczas na swoich miejscach podbiegła do stanowiska, gdzie razem zaczęli rozmawiać. Początkowo bardzo cicho, ale z każdą sekundą coraz głośniej i gwałtowniej.
Z jakiegoś powodu twoje nazwisko nie zdumiało ich, a bardziej rozwścieczyło. Wiesz, o co może chodzić? – spytała niepewnie Krukonka, która w obecnej sytuacji zaczynała się czuć coraz mniej pewnie.
Teoretycznie spodziewałam się czegoś takiego, choć może nie w aż takiej skali... – zaczęła wykręcać się Sentis.
Gobliny zaczęły wściekle wymachiwać rękami, rzucać w siebie dokumentami i kłócić się zajadle. Nie można było dokładnie usłyszeć ich rozmowy. Do dziewczyn dolatywały jedynie pojedyncze słowa i zdania: "wrócą mroczne czasy", "Czarny Pan", "Hogwart", "Dumbledore już nie żyje", "jesteśmy straceni".
Sentis nie rozumiała, o co tyle szumu. Była ostatnim dziedzicem Slytherina, to prawda, ale chyba to nie powód, żeby myśleć, że wszystkich pozabija. Ślizgoni byli wrednymi gnojami, a nie mordercami. Różnica niby niewielka, ale dosyć znacząca.
Do brunetki powróciły wspomnienia z czasów, kiedy przebywała w Magicznym Domu Dziecka "Patronus", a jej jedynym marzeniem było częstsze widywanie się z rodzicami. Oboje byli osadzeni w Azkabanie, ojciec – Morfin Gaunt – za zabójstwo rodziny, które, jak się później okazało, nie było jego winą, matka – Diana – za kradzieże, pobicia i używanie Zaklęć Niewybaczalnych. Widywała ich jedynie na Boże Narodzenie. Grupka aurorów prowadziła ją wtedy do małej sali, w której czekali na nią przykuci za ręce do ściany rodzice. Nie mogła ich dotykać, dawać prezentów, śmiać się, ani normalnie rozmawiać, bo straż za drzwiami sprawowali dementorzy. Wszystko było szare i smutne, jednak zdecydowanie lepsze od codzienności w domu dziecka. Ciągłe strofowanie przez opiekunkę, rozkazy, sprzątanie, śpiewanie durnych piosenek i kary. Kary za wszystko. Za źle uczesane włosy, niedokładnie pościelone łóżko, niedojedzony obiad. Sentis czuła się tam jak więzień. Pragnęła uciec stamtąd jak najdalej.
Hogwart przyniósł jej ukojenie i spokój. Poznała wielu wspaniałych ludzi, pokochała swój dom i już po pierwszym roku nauki stała się pełnokrwistą Ślizgonką. Kiedy wracała na wakacje, opiekunka wciąż narzekała na Sentis, że stała się bardziej pyskata. Dziewczyna uznała to za komplement.
Najgorzej wspominała moment, w którym otrzymała dwa listy w wieku dwunastu lat. Pierwszy od dyrektora Azkabanu – w dość oschłych słowach dowiedziała się, że jej ojciec nie żyje, a drugi od matki. Słowa rodzicielki były dla niej bolesne, a wyciągnięte z nich wnioski i przekonania zachowała do dzisiaj. Dianę wypuszczono z więzienia, gdyż odsiedziała już swoją karę. Teoretycznie mogła zabrać Sentis z bidula – miała przecież duży dom, pieniądze, a nawet pracę, jednak to nie przekonało Ministerstwa, które uznało, że kobieta jest niereformowalna i, że ze względów wychowawczych córki nie może odzyskać. Właśnie wtedy Sentis znienawidziła wszystko, co związane było z Ministerstwem Magii.
Musimy trzymać się procedur! – przerwał rozmyślania Ślizgonki krzyk jednego z goblinów.
Nie wiem o co chodzi, ale nie wygląda to najlepiej – mruknęła Lindsay łapiąc Nathalie za ramię.
Część pracowników rozbiegła się w różnych kierunkach, a pozostali wyszli na środek. Poruszali się powoli i nim dziewczyny zdążyły się zorientować, utworzyli wokół nich krąg, z którego marna była szansa na ucieczkę.
Nathalie starała się nie wyglądać na przestraszoną. Jej plan nie zakładał żadnych komplikacji, a tym bardziej zatrzymania. Nie wiedziała, co poszło nie tak. Znała całą historię Sentis, łącznie z wczesnym dzieciństwem. Próbowała sobie przypomnieć, czy jakieś wydarzenie z przeszłości mogło doprowadzić do tego, że były ścigane, ale nic takiego nie miało miejsca. Owszem, były cennym łupem, ale wyłącznie dla przemytników, łowców głów i kłusowników. Wszystkim im dały się we znaki.
Zrobiłaś coś, o czym nie wiem? – spytała cicho Victoria. Dziewczyna trzymała w dłoni różdżkę, choć wiedziała, że raczej w niczym jej to nie pomoże.
Dzisiaj rano...
Co dzisiaj zrobiłaś? Zabiłaś kogoś? – syknęła blondynka.– ... zjadłam ostatnią paczkę ciastek.
Ty zdziro! – krzyknęła na koleżankę Krukonka. – Przez ciebie nie miałam nic na przekąskę do kawy. Poważnie się na tobie zawiodłam.
Idiotki – podsumowała krótko Nathalie.
Nie wiem, co was tak bawi w tej sytuacji.
W zasadzie to wszystko – stwierdziła optymistycznie Sentis.
Przez ostatnie dwadzieścia lat przeżyłam tyle okropieństw, że nic nie jest w stanie mnie przestraszyć. Poza tym nie zrobią nam krzywdy, bo tu panuje praworządność, światłość i pokój. W końcu nad wszystkim panuje Ministerstwo.
O wilku mowa – szepnęła Victoria, odwarcając się w stronę drzwi.
Do sali wpadło około dziesięciu mężczyzn w długich, czarnych płaszczach. Rozproszyli się po sali, a trzech z nich stanęło naprzeciwko dziewczyn. Wszyscy celowali w nie różdżkami, ale dla przyjaciółek nie było to specjalną nowością. Zdążyły się zorientować, że panowie byli aurorami, a one najprawdopodobniej mają niemałe kłopoty.
W imieniu Ministra Magii, na mocy prawa magicznego jesteście zatrzymane pod zarzutem współudziału w zbrodniach oraz kolaborację z Tomem Riddlem – wykrztusił z siebie jeden z mężczyzn.
Kobiety rozluźniły się nieco, Victoria schowała różdżkę, na co aurorzy zareagowali lekkim zdumieniem. Oczekiwali płaczu i błagań, ewentualnie pojedynku. Nic z tych rzeczy.
A już myślałam, że zabijam ludzi przez sen – pocieszyła się Nathalie, po czym poprawiła rękawy płaszcza.
A kto to, ten Tom Ri... coś tam? Kojarzę nazwisko. Może to ktoś z Hogwartu? Pamiętasz go, Sentis?
To nie ja sypiałam z wszystkimi chłopakami – stwierdziła Ślizgonka. – Zapytaj Victorię – dodała szybko.
Ty zdziro!
Cisza! – zdenerwował się przemawiający wcześniej mężczyzna.
Radzę nie stawiać oporu. Skuć je łańcuchami – rzucił w stronę aurorów, a Lindsay zdała sobie sprawę, że jej szanse na posiłek są raczej nikłe.

środa, 5 listopada 2014

III

Ślizgonka obudziła się dosyć późno. Zaraz po wstaniu, udała się na szybką kąpiel. Musiała się wytrzeć w starą suknię ze swojego kufra, bo nigdzie nie mogła znaleźć ręcznika, ani nawet ścierki. Ubrana w czystą, czarną koszulę i obcisłe spodnie w tym samym kolorze, udała się do kuchni, gdzie siedziały już jej koleżanki.
Szlag mnie zaraz trafi! – usłyszała głos Lindsay jeszcze na korytarzu. – Jak można żyć w takim syfie?
Krótko – rzuciła sucho Sentis.
Brunetka usiadła przy stole, z którego Gryfonka wcześniej uprzątnęła sprzęt do warzenia eliksirów. Obecnie stał na nim dzbanek ze świeżo zaparzoną kawą oraz cztery czyste kubki. Oprzyrządowanie stało teraz na szafkach i podłodze.
Widzę, że humor już ci się poprawił – stwierdziła Nathalie. – To dobrze, bo musimy załatwić pewną sprawę. Pamiętacie, jak wczoraj mówiłam o „żywym monitoringu”?
Nadal nie mam pojęcia, o co ci właściwie chodziło – powiedziała Victoria, odrywając się na chwilę od kubka z kawą.
Starzy mugole bardzo często nie mają zbyt ciekawego życia, są ubodzy i raczej nie należą do ludzi towarzyskich. A co gorsza – nie lubią młodszych od siebie. Ich hobby to obserwowanie innych, w skrajnych przypadkach nawet szpiegowanie i donoszenie... – wyjaśniła dziewczyna.
A co nam do tego? – spytała zniecierpliwiona już tą, według niej, bezsensowną gadaniną Sentis.
Do tego dążę. Otóż śmiem podejrzewać, że zostałyśmy namierzone przez takowy „żywy monitoring”.
Dziewczyny popatrzyły na siebie zdumione. Kompletnie nie wiedziały, o co chodzi Puchonce, ale postanowiły jej nie przerywać. Istniało prawdopodobieństwo, że mogła rzucić w nie jakąś mało przyjemną klątwą.
Mam na myśli starszą panią z kamienicy obok, która bardzo uważnie obserwowała nas, gdy się wprowadzałyśmy, jeżeli tak to można nazwać. Myślę, że może nam bardzo utrudnić życie – kontynuowała.
Nathalie podeszła do okna i zaczęła obserwować podwórko zza brudnej firanki, która, swoją drogą, śmierdziała jak przepocona, męska skarpeta. Po chodniku, jak gdyby nigdy nic, przechadzała się starsza pani. Mugolka zatrzymała się na wysokości okna mieszkania Severusa i zaczęła się nachalnie w nie gapić. Nawet nie patrzeć – gapić. Stała z kudłatym, upasionym jak świnia pieskiem oraz gazetą pod pachą. Teoretycznie nie powinno być w tym nic dziwnego, ale w pewnym momencie podeszła do okna. Przytknęła twarz do szyby, aż jej nos zadarł się niczym u świni, z rąk zrobiła „daszek”, by uchronić oczy przed słońcem, nawet stanęła na palcach, żeby więcej widzieć. Mogła oglądać jedynie brudną firankę, za którą stały już wszystkie dziewczyny, którym trudno było uwierzyć w tę groteskową sytuację.
Oni naprawdę robią takie rzeczy? – zapytała Victoria. – Szpiegują, wtrącają się w nie swoje sprawy, obgadują...
A czasami nawet nasyłają policję – przerwała jej Nathalie. – To są mugole – trudno z nimi wytrzymać – a co dopiero zrozumieć.
Dziewczyny stały nieruchomo po jednej stronie szyby, a po drugiej starsza pani wyginała się i przyciskała twarz do okna, jak tylko mogła, aby za wszelką cenę cokolwiek zobaczyć. Robiła tak już przez dobre kilkanaście minut, ale nadal nie odpuszczała.
Nie chcę, żeby mi się jakaś starucha gapiła w okno przez cały dzień – warknęła cicho Sentis, przy okazji podwijając rękawy.
Co masz zamiar zrobić? Tylko uprzedzam, żadnych czarów – mruknęła Nathalie stojąca zaraz obok Ślizgonki.
Brunetka zrobiła krok do przodu. Przypatrywała się kobiecie zza zasłony, jednak nie mogła określić jej wyglądu przez tę piekielną firanę, która w dalszym ciągu śmierdziała jak skarpety. Postanowiła wyraźniej ją zobaczyć. Złapała za koniec materiału i jednym krótkim, zamaszystym ruchem odsłoniła okno.
Babcia odskoczyła, jakby właśnie poraził ją prąd. W sumie trudno się dziwić. W oknie zobaczyła przecież cztery kobiety o srogich spojrzeniach i posępnych minach, które chęć mordu miały wypisaną na czole.
Kobieta była stara i pomarszczona. Twarz miała dużą, okrągłą, pełną małych fałdek, które upodabniały ją do mopsa. Zresztą wyglądała jak mops. Krótkie nóżki, duży brzuch, nieskoordynowane ruchy. Najbardziej rzucały się w oczy tlenione włosy upięte w coś, co miało być kokiem, ale wyglądało jak krzak. Czyżby była babcią dziewczynki z „palmą”? Staruszka ubrana była w rozciągniętą i pogniecioną sukienkę do kolan oraz „papucie”. Całość swojej stylizacji utrzymywała w odcieniach różu.
Sentis uznała, że dostała to, czego chciała i kolejnym szybkim ruchem zasłoniła firankę. Babcia przez chwilę nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jednak po chwili namysłu udała się truchcikiem do domu.
Problem z głowy – powiedziała z zadowoleniem Ślizgonka, ponownie siadając przy stole. Nalała sobie kolejny kubek kawy i położyła nogi na stół.
Obyś miała rację – westchnęła z nadzieją Nathalie, która zrobiła dokładnie to samo co przedmówczyni.
Wszystkie kobiety siedziały z nogami założonymi na stół i delektowały się kawą i ciszą, której nie doświadczały zbyt często przez ostatnie dwadzieścia lat.
Sentis przymknęła oczy, odchyliła głowę na oparciu w nadziei, że uda jej się zdrzemnąć przez kilka minut bez bliskiego spotkania z podłogą. Krzesło nie wyglądało na stabilne, a raczej na przyniesione z wysypiska śmieci. Nawet trochę się lepiło od brudu. Na całe szczęście nie śmierdziało tak jak firana.
Kiedy dziewczyny spokojnie wypoczywały, przed kamienicą zebrał się niemały tłumek dzieci, a w oddali również dorosłych, którzy spacerowali z najmłodszymi pociechami lub psami, aby nikt nie pomyślał, że przyszli popatrzeć. Wydarzenie, które miało się za chwilę rozpocząć, było istną sensacją na Spinner's End. W nieświadomości pozostawały jedynie cztery czarownice.
Nagle obudziło je głośne łomotanie do drzwi. Ktoś musiał być bardzo niewyżyty, bo uderzał w nie chyba pięścią, a może nawet nogą.
Krukonka jako pierwsza poderwała się z miejsca i pobiegła do korytarza. Zaraz za nią ruszyły pozostałe dziewczyny. Chciała lekko uchylić drzwi, aby zobaczyć kto tak uporczywie chce się tu dostać, jednak kiedy tylko nacisnęła klamkę, gruby mężczyzna naparł na nie i siłą dostał się do środka. Zaraz na nim do korytarza wkroczył chudy, ryży typ i Pani Mops. Dziewczyny cofnęły się aż pod drzwi do łazienki.
Dzień dobry! Jestem komisarz Poopsky, a to dzielnicowy Dicksley. Jesteśmy tu na wezwanie prezeski zarządu tutejszej wspólnoty mieszkaniowej. Są panie zatrzymane pod zarzutem włamania i zawłaszczenia mieszkania – wyrzucił z siebie ciągiem gruby mężczyzna. Wyglądał na podekscytowanego, jednak próbował sprawiać wrażenie profesjonalisty, który przeprowadza takie akcje codziennie.
Komisarz Poopsky był grubym, wysokim i wyjątkowo śmierdzącym facetem. Pocił się tak mocno, że aż wszystkie trzy włosy przykleiły mu się do czoła. Gębę miał bardzo przeciętną, oczy mętne, nos jak kartofel. Odziany w policyjny mundur i z pączkiem w dłoni nie robił na dziewczynach żadnego wrażenia, a tym bardziej nie napawał ich strachem.
Dużo bardziej interesujący był dzielnicowy Dicksley. Mężczyzna był posiadaczem rudych, kręconych włosów, dziewiczego wąsa odcieniu tego samego koloru oraz monobrwi. Czarnej. Dziewczyny nie mogły oderwać wzroku od tego wybryku natury. Dzielnicowy był wyjątkowo wątłej postury, jednak chodził dumnie wyprostowany i wyprężony. Mundur wisiał na nim jak na wieszaku. Na całe szczęście nie śmierdział jak jego kolega, bo Poopsky i firanki w kuchni wykorzystały limit wydzielanego smrodu dla całej ulicy. Od razu po wejściu do korytarza zaczął szwendać się po całym mieszkaniu, jakby szukał czegoś cennego.
Przy drzwiach stała dumna jak paw Pani Mops. Pod pachą trzymała kołonotatnik, na nosie miała okulary w jaskrawozielonych oprawkach. Podczas pobytu w domu chyba postanowiła się upiększyć, bo twarz miała pokrytą jakimś pyłem, jakby sypnęła sobie w twarz garścią mąki, usta wysmarowała burakiem, a brwi odrysowała czarną kredką od szklanki. Przebrała się w garsonkę w papugi, a na stopach miała trepy z podobizną swojego pieska. Lindsay wytrzeszczyła oczy na widok odzienia staruszki, Nathalie mocno się zachwiała, Victoria miała odruch wymiotny, a Sentis zapragnęła mieć pod ręką naładowany kałasznikow.
Wszystko co powiecie, może zostać użyte przeciwko wam! – zakrzyknęła z werwą Pani Mops, przy okazji grożąc palcem.
Przez wciąż otwarte drzwi Sentis zauważyła, że tłumek powiększył się. zerkać przechodnie przestali przelotnie zerkać, tylko podeszli bliżej i zaczęli się nachalnie gapić. Dziewczyna nie mogła znieść myśli, że stanowi rozrywkę dla plebsu, toteż wyminęła grubasa i Babcię, po czym z hukiem zamknęła drzwi.
Od razu lepiej – mruknęła do siebie.
Następnie przywdziała firmowy uśmiech numer piętnaście, czyli "jestem cholernie miła i uprzejma, przelecę cię mentalnie, ale potem daj mi spokój i spieprzaj" Działał na facetów bez osiągnięć, czyli obecnie nadawał się wprost idealnie.
Ależ panie władzo – zaczęła przybliżając się powoli do komisarza. – To jakieś nieporozumienie. Jesteśmy tu całkowicie legalnie, nikt się nie włamywał, nic z tych rzeczy!
Poopsky zaczął pocić się jeszcze bardziej, bo sam nie mógł uwierzyć, że zwraca się do niego kobieta. TAKA kobieta.
A–a–ale pani Stirlitz złożyła zażalenie...
Ach! Kochana babunia ma problemy z pamięcią! – wtrąciła radośnie Victoria, po czym podeszła do staruszki i objęła ją ramieniem.
Oburzona kobiecina chciała zaprotestować, jednak Krukonka z całej siły zacisnęła jej rękę na ramieniu i obróciła twarz w jej stronę.
Milcz albo zdechniesz – syknęła ledwo słyszalnie, czego żaden z mężczyzn nie mógł zauważyć przez srebrne włosy, którymi zasłoniła się przed ich wzrokiem. Babcia znieruchomiała.
Jesteśmy wnuczkami pani Stirlitz. Ona sama poprosiła nas o zajęcie się mieszkaniem dopóki nie wróci właściciel, ale widocznie o tym zapomniała. Wprowadziłyśmy się dopiero wczoraj, choć pisała do nas dużo wcześniej. Pewnie biedaczka zapomina o braniu leków. Ale cóż się dziwić! W jej wieku już się tak ma – wytłumaczyła Nathalie. Stała teraz obok dzielnicowego, który bezwstydnie gapił jej się w dekolt.
W takim razie poproszę jedynie o dokumenty tożsamości i... – Grubas nie dokończył, bo Lindsay potraktowała go niewerbalnym Imperiusem.
ważne jednak to nie będzie potrzebne. Do widzenia – powiedział beznamiętnie i wyszedł z domu.
Dicksley nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu i wyszedł jak gdyby nigdy nic.
Co za imbecyl z tego chudzielca – mruknęła Victoria, wciąż trzymając staruszkę w objęciach.
Daj mu spokój, jest rudy – powiedziała z nutą ironii Nathalie.
Mamy większy problem, niż kolor włosów tego faceta – zaczęła Sentis. – Co my teraz z tobą zrobimy? – zwróciła się do kobiety.
Staruszka wyglądała na przerażoną. Trzęsły jej się ręce, kolana uginały. Twarz zbladła, a jej kolor zrównał się z odcieniem mącznego makijażu. Była bliska płaczu.
Zabijmy ją! – mruknęła nieco psychopatycznie Victoria, zaciskając obie ręce na ramionach Pani Mops. Usłyszawszy to, kobieta zemdlała.
I co żeś zrobiła? Jak ją teraz przetransportujemy do domu?
Zaniesiemy? – odpowiedziała sarkastycznie Nathalie.
Przed nosem tych wszystkich ludzi?
No to ja nie wiem – oburzyła się Puchonka. – Poczekajmy, aż się ściemni i tyle.
Albo ją obudźmy, wciśniemy, że przyszła tu po cukier i zemdlała, a później wygońmy do domu – powiedziała ze spokojem Lindsay.
Nie wiedziałam, że taki z ciebie mistrz zbrodni. Nawet Niewybaczalnymi rzucasz – stwierdziła z uznaniem Sentis.
Dziewczyny wdrożyły plan w życie. Najpierw położyły staruszkę na podłodze, Victoria pobiegła do kuchni po słoiczek, aby historia z cukrem była bardziej prawdopodobna. Pojemnik włożyła jej do kieszeni w marynarce.
Kiedy pani Stirlitz się obudziła, ujrzała pochylone nad nią cztery kobiety, które wyglądały na wyraźnie zmartwione. Pomogły jej wstać, usadziły na krześle w kuchni, podały kubek herbaty. Babcia była kompletnie skołowana. Próbowała coś powiedzieć, ale dziewczyny skutecznie przeszkadzały jej w tym swoją uprzejmą paplaniną. Gadały o tym, jak się o nią martwią, czy była ostatnio u lekarza, czy często jej się to zdarza, czy mieszka sama, kiedy ostatnio widziała wnuki, jak się wabi jej pies i wiele innych. Zadawały pytania, na które staruszka nawet nie miała szansy odpowiedzieć, bo kobiety tego nie chciały. Pragnęły zagadać ją na śmierć. Albo przynajmniej do bólu.
Po kilku minutach staruszka była na granicy wytrzymałości.
Muszę już iść, moje drogie. Strasznie boli mnie głowa.
Dziewczyny nasypały babci cukru do słoika, pogadały jeszcze przez chwilę, a później odprowadziły do drzwi. Pani Mops chciała im podziękować, ale one już nie miały na to sił i prawie wypchnęły ją z mieszkania. Zdezorientowana staruszka podreptała do swojego mieszkania.
Nareszcie spokój! – krzyknęła szczęśliwa Victoria.
Babsko chyba zostawiło swój notes – mruknęła Nathalie podnosząc z podłogi zeszyt z czarną okładką. – Pójdę jej go oddać.
Chyba oszalałaś – stwierdziła krótko Sentis, po czym wyrwała koleżance przedmiot z ręki i potruchtała do kuchni, gdzie usiadła przy stole, czekając na swoje koleżanki.
Kiedy wszystkie już usiadły, otworzyła notatnik i zaczęła czytać.
"Niedziela, 10 maja 1998 r. – Pogoda od tygodnia jest już ładniejsza, nie pada, dawno nie było burzy. Ksiądz w kościele...
Co to jest ksiądz? – przerwała Victoria.
Jakby ci to... To jest taki facet w czarnej sukience do ziemi, który opowiada mugolom o Bogu – wytłumaczyła koleżance Nathalie.
A on go widział?
Nie, raczej nie. Choć niektórym się wydaje, że tak.
To czemu o nim opowiada, skoro go nie zna?
Czytał o nim w książce. Nazywają ją Biblią.
I tylko z niej czerpie wiedzę? Mugole są nienormalni...
Dobra, cicho! Czytam dalej. Ksiądz w kościele mówił, że ciekawość jest grzechem. Może i jest, ale gorszy grzech to cudzołożenie! Jak ta ladacznica Helena Hearne! Jej mąż ciężko pracuje, a ona zdradza go z kim popadnie! Nierządnica! Do piekła z nią!. To jest lepsze od kronik kryminalnych!
No czytaj! – warknęła zniecierpliwiona Nathalie.
No to teraz z innego dnia. Środa, 27 maja 1998 r. – Wczoraj odwiedziła mnie córka z wnukami. Kate urosła od ostatnich odwiedzin, ma długie włosy i wypadł jej już ostatni mleczak. Jest urocza jak aniołek. Za to jej brata opętał chyba jakiś demon! Siedzi ciągle przy komputerze, a później słucha jakiejś szatańskiej muzyki! A moja córka nic z tym nie robi! Mówi tylko, że The Beatles to dobry zespół i mam się nie czepiać, bo przestanie przyjeżdżać. A to niewdzięczna dziewucha!.
Ta babcia musi mieć coś z głową – stwierdziła Lindsay, chichrając się pod nosem.
Sentis obróciła zeszyt do góry nogami i ponownie otworzyła.
Tutaj nie ma pamiętnika, tylko jakieś zapiski. Te są z wczoraj:
10:42 – Pies sąsiadów ujada od ponad godziny. Jak nie przestanie, to zadzwonię na policję.
10:50 – Pies przestał szczekać. Ma szczęście.
11:05 – Ladacznica Hearne wróciła do domu z zakupów. Pewnie nakupiła sobie dziwkarskich sukienek!
11:45 – 17:45 – Dzieciaki bawią się na podwórku.
18: 35 – Jakieś cztery kobiety weszły do mieszkania pana Snape'a. Wyglądają jak z jakiejś sekty.
19:00 – Wieczorna modlitwa.

– I niech nikt mi już więcej nie wmawia, że mugole są normalni!– oburzyła się Victoria, na co wszystkie zaczęły się śmiać.
Mrs Black bajkowe-szablony