–
Padam na ryj – stwierdziła Victoria
kładąc się na kanapie w salonie. Dziewczyna nawet nie miała siły
pójść pod prysznic, czy zdjąć brudnych ubrań. Sentis tylko
narzuciła na nią koc, a Krukonka niemal od razu zasnęła, cicho
pochrapując.
Ślizgonka
zdjęła z siebie brudną, zakrwawioną i podartą sukienkę, po czym
poszła do kuchni, aby obmyć się przy zlewie, gdyż łazienkę
zajmowała Gryfonka. Napełniła miskę ciepłą wodą i wylała ją
na siebie. Następnie zaczęła się namydlać i szorować, z czym
bardzo się spieszyła, bo pragnęła jak najszybciej położyć się
do łóżka.
–
Krwawisz – usłyszała za plecami
głos Nathalie.
–
Co? Skąd? – zapytała
zdezorientowana.
–
Ze szramy na twarzy. Pewnie rana
otworzyła się pod wpływem ciepłej wody. Powinnaś to sobie
wyleczyć albo chociaż opatrzyć.
Puchonka
usiadła przy stole. Miała na sobie tylko bieliznę i kapcie, a w
dłoni trzymała czystą koszulę, która służyła jej za piżamę.
Kobieta przyglądała się przyjaciółce. Ślizgonka wyglądała
naprawdę źle. Prawa połowa jej twarzy spuchła i stała się
fioletowa, a po przekątnej przecinała ją czerwona, głęboka,
krwawiąca rana. Oczy miała napuchnięte i zaczerwienione.
–
Wyglądasz jak gówno.
–
Dzięki, zawsze chciałam usłyszeć
coś takiego od własnej przyjaciółki – odparła ironicznie
Sentis.
Czarnowłosa
uniosła w rozbawieniu kąciki ust, ale nie wydała z siebie żadnego
dźwięku. Po chwili usłyszały skrzypienie drzwi od łazienki i
kroki Lindsay. Gryfonka weszła do kuchni i kiwnęła w stronę
przyjaciółki, aby ta poszła pod prysznic. Sama zaraz ulotniła się
do salonu, gdzie dzieliła kanapę razem z Krukonką.
Ślizgonka
umyła się do końca, a następnie zaczęła szukać apteczki.
Severus musiał mieć coś takiego, bo w końcu sam nierzadko
kaleczył sobie palce podczas przygotowywania eliksirów.
Przynajmniej tak było jeszcze kilkanaście lat temu i choć Sentis
podejrzewała, że mężczyzna miał tego typu wypadki coraz
rzadziej, to nie wątpiła w jego przezorność. W jednej z szafek w
salonie znalazła kilka opakowań gazy, bandaż i plastry. Weszła
jeszcze do sypialni, gdzie w etażerce urządził sobie barek, aby
wziąć butelkę wódki. Przy okazji zgarnęła z kufra jakąś
koszulkę do spania i ciepłe skarpety. Z całym ekwipunkiem udała
się z powrotem do kuchni. Rozstawiła wszystko przy zlewie, aby nie
zachlapać krwią całego pomieszczenia podczas zakładania
opatrunku, co było bardzo prawdopodobne, pomimo środków
ostrożności. Na początku wyjęła z szafki niewielki słoik,
zapewne po musztardzie lub innym sosie, opłukała go wodą, a
następnie napełniła do połowy wódką. Otwierała właśnie
opakowanie gazy, kiedy do kuchni weszła Lindsay.
–
Nawet mi nie mów, że zamierzasz
teraz pić – powiedziała beznamiętnym głosem zszokowana
dziewczyna. Powoli zbliżała się do przyjaciółki i starała się
nie spuszczać jej z oczu nawet na sekundę. Przemieszczała się na
tyle nieudolnie, że przewróciła stojące za nią krzesło, a huk z
tym związany przyciągnął do kuchni kończącą właśnie prysznic
Nathalie.
–
Chyba cię pogięło – warknęła od
progu Puchonka.
–
Tak! Jestem już w tym stadium
alkoholizmu, że zamierzam wchłaniać wódkę przez skórę i zaraz
wyleję sobie zawartość tej szklanki na twarz. A że jestem
popieprzoną sadomasochistką, to uczynię to na tej pokiereszowanej
stronie. Jeszcze jakieś pytania? – Spojrzała złowrogo na
przyjaciółki, a kiedy milczały, otworzyła opakowanie tej
nieszczęsnej gazy i wrzuciła ją do naczynia z alkoholem.
–
Co ty do cholery wyprawiasz?! –
zirytowała się Lindsay. Już nie wiedziała, co ma teraz zrobić.
–
Zamierzam opatrzyć sobie obity ryj!
–
Wódką? – spytała z
niedowierzaniem i szczerym zainteresowaniem Nathalie.
–
Nie wiem, czy wiesz, ale alkohol
dezynfekuje rany. Pomóż mi z tym, bo coś czuje, że krew się
będzie lała jak Ognista na święta w Hogwarcie.
–
To ja już podziękuję – rzuciła
szybko Gryfonka, wycofując się z pomieszczenia. – Mam dość
ekscesów na dzisiaj. Miłej zabawy!
–
Cykor – mruknęła cicho Sentis. –
Ty też uciekasz, czy pobawisz się ze mną w magomedyka?
Nathalie
zmrużyła złowrogo oczy, jednak po chwili uśmiechnęła się
delikatnie i podeszła bliżej przyjaciółki. Najpierw dokładnie
wyszorowała ręce mydłem, aby nie przenieść do rany żadnych
brudów. Ślizgonka zrobiła to samo, choć w gruncie rzeczy nie
miało to większego znaczenia, bo obie założyły lateksowe
rękawiczki, które przetransmutowały sobie z opakowania po gazie.
Nathalie oblała dłonie wódką, a następnie wyciągnęła ze
szklanki nasiąknięty alkoholem pęczek gazy, po czym lekko go
wycisnęła.
–
Domyślam się, że będzie cię to
piekło jak jasna cholera, ale uprzedzam, żebyś nie wydzierała się
zbyt głośno, bo niestety, ale nie mieszkamy w domku jednorodzinnym.
Gotowa?
Sentis
tylko mruknęła zniecierpliwiona, choć chciała już zrezygnować z
opatrunku i po prostu położyć się spać.
–
Może lepiej usiądź na krześle.
Brunetka
posłusznie usiadła. Odwróciła wzrok w drugą stronę, aby nie
widzieć, co Nathalie wyczynia z jej twarzą. Czuła, jak dziewczyna
ściera nieco już zaschniętą krew z szyi i policzka. Później
było już tylko gorzej. Czuła lekkie szczypanie, kiedy Puchonka
przecierała napuchnięte miejsca, a o mało nie spadła z krzesła
podczas czyszczenia mniejszych zadrapań.
–
To chyba nie był dobry pomysł –
stwierdziła Sentis.
–
Za późno.
Nathalie
oblała wódką otwartą ranę, szybko przycisnęła do niej świeżą,
czystą gazę, a później przykleiła całość plastrami i owinęła
dla pewności bandażem. Brunetka już kurczowo trzymała się
oparcia. Niewiele jej brakowało do utraty przytomności, ale dała
radę. Nie wydała z siebie nawet najcichszego dźwięku, mimo że
miała ochotę bluzgać i rzucać klątwami z bólu. Druga tylko
odgarnęła czarne włosy z twarzy. Sprzątała z blatu wszystkie
zakrwawione i teraz już zbędne pierdoły, przy akompaniamencie
ciężkiego oddechu Sentis, która o dziwo wyglądała gorzej niż
przed założeniem opatrunku.
–
Idziemy spać – zarządziła po
skończeniu porządków. – Wstaniesz sama, czy ci pomóc?
–
Ty mi już lepiej w niczym nie
pomagaj...
Obie
przeszły powoli do sypialni, gdzie szybko zasnęły, mimo narzekań
brunetki i głośnego chrapania Victorii w pokoju tuż obok.
Wszystkie
spały bardzo długo, bo obudziły się późnym popołudniem
następnego dnia, kiedy na ulicach zapalały się lampy, a matki
wołały swoje pociechy ma obiad. Wieczór zapowiadał się na
spokojny, pogoda dopisywała. Słońce leniwie oświetlało kamienicę
ostatnimi promieniami, aby za jakiś czas zajść za nieboskłon.
Wszystko wydawało się takie sielankowe.
Wypoczęta
Sentis siedziała na schodkach przed kamienicą, popijała kawę i
oglądała obraz nędzy i rozpaczy, jakim było podwórko oraz
płynąca nieopodal rzeka. O tej porze roku robiło się już
chłodno, co dotyczyło także tego wieczora, ale Ślizgonka zdawała
się tym nie przejmować, bo siedziała ubrana w jeansy i szarą
koszulkę. Miała bose stopy, które bardziej niż reszta jej ciała,
odczuwały chłód.
Dziewczyna
rozkoszowała się ciszą oraz w miarę świeżym powietrzem. Nie
czuła ścieków, ani odoru śmieci, co można było uznać za mały
sukces. Niebo było bezchmurne, lekko pomarańczowe od zachodzącego
Słońca. Sentis czuła się jak przeciętna mugolka. Liczyła się
tylko ona, jej bliscy i nic więcej. Żadnym ogólnoświatowych
problemów, epidemii smoczej ospy, napadów czarnoksiężników,
czarnej jak hogwardzkie lochy magi, ani nic z tych rzeczy. Tylko ona
i kawa.
Rozkoszowała
się ciszą dopóki jej ciało nie odrętwiało z zimna. Kawa
skończyła się dużo wcześniej, jednak oglądanie zachodu Słońca
było bardziej kuszące niż dolewka napoju.
Aż
sama się sobie dziwiła, że po tylu przejściach potrafiła się
jak gdyby nigdy nic odprężyć i odpocząć. Cieszyła się wtedy
błahostkami, a w zachowaniu przypominała małe dziecko.
Wróciła
do mieszkania, kiedy na dworze było już ciemno. W salonie zastała
drzemiącą jeszcze Lindsay, która najwyraźniej uznała, że nie
spała wystarczająco długo. Pozostałe przyjaciółki gdzieś się
ulotniły.
Sentis
postanowiła wziąć się za porządki. Nie wiedziała, jak długo
przyjdzie im tu mieszkać, ale było pewne, że to tutaj będą
pielęgnowały Severusa aż do jego pełnego wyzdrowienia. Musiała
odkurzyć całe mieszkanie i odkazić kuchnię oraz łazienkę, bo
tam zamierzała przygotowywać potrzebne im eliksiry. Im dłużej się
nad tym zastanawiała, tym bardziej skłaniała się do wersji, że
powinna sporządzić ich listę. Brakowało jej wielu składników,
powinna rozejrzeć się również za nowym kociołkiem. Niby nic w
tym trudnego, wystarczyło przecież wybrać pieniądze z banku i
wybrać się na zakupy. Niedawne wydarzenia sprawiały jednak, że to
z pozoru proste rozwiązanie stawało się niemal niewykonalne. A co
jeśli znowu je zamkną w Azkabanie? Tym razem mogło się obejść
bez procesu. Minister byłby do tego skłonny, szczególnie po
atrakcjach, jakie przeżył w swoim gabinecie.
Zaczęła
od sypialni. Na początku otworzyła okno, bo unoszący się w
powietrzu zapach stęchlizny był nie do zniesienia, szczególnie po
długim pobycie na dworze. Zabrała się za porządkowanie rzeczy z
szafy i etażerek przy łóżku, których zawartość nie była
liczna. Trochę ubrań, stare pióra, pergaminy, puste butelki, kilka
podartych ręczników, jakieś bibeloty i mnóstwo kurzu. Szary pył
unosił się wszędzie. Nieprzyjemnie wchodził w oczy brunetki i
osiadał na jej rzęsach. Uporządkowanie pokoju zajęło jej
niespełna godzinę, ale kolejne dwie poświęciła na wycieranie
kurzu oraz mycie podłogi. Wszystko robiła ręcznie. Z jakiegoś
powodu nie chciała używać magi, to wydawało jej się za proste.
Po
skończeniu pracy zaparzyła cały dzbanek świeżej i mocnej kawy.
Lindsy cały czas drzemała na kanapie, przyjmując przy tym coraz to
dziwniejsze pozy. Ślizgonka siedziała po ciemku w kuchni z kubkiem
w ręku. Rozmyślała nad różnymi rzeczami, sącząc przy tym kawę.
Czuła, że musi wykorzystać ten dzień, a raczej noc, na lenistwo,
bo następne dni, a nawet tygodnie będą ciężką pracą.
Usłyszała
skrzypienie drzwi frontowych, a zaraz potem głosy przyjaciółek.
Nathalie weszła do kuchni, zapaliła światło i bez słowa usiadła
obok Ślizgonki. W tym czasie Victoria poszła obudzić Lindsay. Po
chwili w komplecie zasiadały przy stole.
–
Zrobiłyśmy małe rozeznanie w
terenie – zaczęła Puchonka. – Odwiedziłyśmy starych
znajomych, pogadałyśmy nieco z Lucjuszem, a Victoria przeczytała
książkę, którą ostatnio kupiłam.
–
Jestem pod wrażeniem tego ostatniego.
Szanujemy twoją chęć rozwoju – zaironizowała wciąż nieco
śpiąca Lindsay. – Przybij piątkę! – uniosła do góry otwartą
dłoń, ale reszta tylko spojrzała na nią niepewnie, jednak z
lekkim rozbawieniem. – Nie ważne.
–
Krótko mówiąc, zaczęłyśmy się
rozglądać za wszystkim, co potrzebne do ożywiania. Jeżeli dobrze
pójdzie, to powinnyśmy zdążyć przed końcem października, ale
najbardziej prawdopodobną wersją jest środek listopada –
dokończyła Nathalie.
Lindsay
obudziła się już na tyle, aby poddać w wątpliwość szacowania
przyjaciółki.
–
Połowa listopada? Dobrze by było,
gdybyśmy skończyły przed końcem przyszłego roku, więc
wstrzymałabym się z tym optymizmem.
–
A to niby dlaczego? – spytała
srebrnowłosa, zdziwiona powątpiewaniami Gryfonki, która zazwyczaj
była dobrej myśli.
–
Myślę, że potrzebujemy trochę
więcej czasu na przygotowania, niż te kilka tygodni. Poza tym
wyciąganie z grobu zaraz po aferze w banku i ogólne zainteresowanie
nami, może się źle skończyć dla Severa i dla nas, przyjmując,
że w ogóle zdążymy cokolwiek zrobić w tym kierunku przed tym,
jak nas znowu zamkną.
Dziewczyny
musiały przyznać jej rację. Bardzo nierozsądnie podeszły do
sprawy, bo pośpiech był tu co najmniej niewskazany.
Zaczęły
przygotowywać listę rzeczy, które będą przydatne lub potrzebne
podczas ożywiania oraz okres rekonwalescencji. Liczba eliksirów
oscylowała wokół dwudziestu, z czego każdego z nich potrzebowały
przynajmniej dwie porcje. Do przygotowania jednej mikstury niezbędne
było średnio dwunaście składników, z czego cztery były do
pozyskania jedynie na czarnym rynku, a resztę można było opisać
jako trudno dostępne. Należało też pomyśleć o nowej aparaturze,
czyli kociołkach, ampułkach, probówkach, łychach, rękawicach,
palnikach, trójnogach i masie innych rzeczy. Przydałby się również
nowy strój, a najlepiej dwa, pościel, poduszki, fotel, aby Severus
miał gdzie siedzieć po wstaniu z łóżka, bo te w mieszkaniu
nadawały się na drapak dla kotów. Oprócz wszystkich materialnych
spraw potrzebowały spokoju. Wiązało się to z narzuceniem na
mieszkanie, a najlepiej na całą kamienicę, ogromnej ilości zaklęć
obronnych, ochronnych, antywłamaniowych... Lista była naprawdę
długa. Wizja szybkiego zakończenia sprawy wydawała się bardzo
odległa.
–
Na brodę Merlina! Ile jest potrzebne
tego cholerstwa, to się w głowie nie mieści! – podzieliła się
swoją refleksją Victoria.
–
Tak będzie najlepiej – podchwyciła
Nathalie, po czym zaczęła rozdzielać obowiązki. – Sentis i
Victoria pójdą do Banku Gringotta, a później zajmiecie się
kompletowaniem sprzętu, Lindsay skontaktuje się z naszymi
dostawcami i sprawdzi stan zapasów w mieszkaniu i naszych kufrach.
–
A ty? – zapytała Sentis.
–
Zacznę szukać grobu.
–
Zaraz, zaraz. To my nie wiemy, gdzie
on leży?
Lindsay
jak zwykle była najmniej poinformowana i jak zwykle obwiniała za to
wszystkich, tylko nie samą siebie.
–
W książce podają, że podczas
pogrzebu był obecny tylko grabarz i Minerva.
–
Jaka Minerva? – zapytała Sentis.
–
Twoja ulubiona nauczycielka z
Hogwartu.
–
Całe szczęście! – zakrzyknęła z
ulgą.
–
Z czego się tak cieszysz?
–
Że to nie ja będę z nią rozmawiać.
Miłej pogawędki przy herbatce. Pozdrów ją ode mnie i zapytaj, czy
w końcu straciła cnotę.
–
Chociaż po tylu latach mogłaby byś
milsza. Pomagała przy wojnie i... – próbowała bronić swoją
opiekunkę Gryfonka.
–
Po tym, jak mocnym kopniakiem
zatrzasnęła przede mną drzwi do kariery łamacza klątw
czarnomagicznych, to jedyne co mogę dla niej zrobić, to pokazać
jej środkowy palec, o ile pozostajemy przy najmniej obelżywej
wersji! – Sentis w napadzie furii poderwała się z miejsca, a
następnie opuściła pomieszczenie przy akompaniamencie
trzaskających drzwi.
–
Mi się wydaje, że trochę przesadza
– stwierdziła spokojnie blondynka. – Na pewno nie było aż tak
źle.
–
Przecież doskonale znasz tę historię
– westchnęła Puchonka, również wychodząc z kuchni.
–
No właśnie nie!
–
Na mądrą Rowenę! McGonagall
wystawiła jej Zadowalający na koniec szóstej klasy z transmutacji,
bo po wykonaniu wszystkich zadań praktycznych i teoretycznych
odpowiedziała jej na „niezobowiązujące” pytanie.
–
„Jakie jest pani zdanie na temat
zastosowania transmutacji w życiu codziennym?”.
–
I?
–
Odpowiedziała, że ostatnio użyła
jej do przetransmutowania wiadra w szklankę do whiskey i rękawiczki
w prezerwatywę.
–
Żartujesz?!
–
Mówię na serio. Tylko Żelazna
Dziewica nie złapała żartu. Obniżyła jej ocenę za lekceważący
stosunek do przedmiotu.
–
A co na to Sentis?
–
Kilka miesięcy później uciekłyśmy
razem z nią z Hogwartu. Strach pomyśleć, co by się z nami śmiało,
gdyby nasza żmijka dostała wtedy Wybitny.
–
Pewnie każda nas pracowałaby z
Ministerstwie...
–
Po moim trupie – zakończyła
rozmowę Victoria.