– Ze
względu na wysokie zagrożenie oraz poważne zarzuty przesłuchania
oskarżonych odbędą się podczas dzisiejszej rozprawy, przy
wszystkich tu zgromadzonych, a poprowadzi je pan Wiceminister Magii –
dokończył swoją wypowiedź mówca.
Z
miejsca podniósł się wysoki mężczyzna, odziany w czarne szaty
sędziowskie z kołnierzem obszytym fioletową lamówką. Był dość
zdenerwowany i nie panował nad drżeniem rąk, toteż schował je za
plecami.
– Panno
White – rozbrzmiał jego niski głos. – Proszę mi powiedzieć,
po co udały się panie do Banku Gringotta?
Victoria,
pomimo fizycznego i psychicznego zmęczenia, nie straciła rezonu. To
pytanie wydało jej się niesamowicie głupie oraz nieprzemyślane.
– Nie
wiem, po co inni czarodzieje odwiedzają bank, ale ja udałam się
tam, aby zabrać pewne rzeczy ze skarbca.
– A
co pani chciała wyciągnąć?
– Niech
pomyślę...
Victoria
otwarcie naśmiewa się z przebiegu przesłuchania. Wiceminister
wydawał się być kompletnie nieprzygotowany i niekompetentny do
zajmowania się tego typu sprawami. Pewnie zmusili go, a on biedny
nie miał wyjścia. Musiał podnieść rękawicę. Krukonka
zastanawiała się jedynie, dlaczego mężczyzna postanowił bić się
tą rękawicą po twarzy.
– Nie
jestem do końca pewna, ale chyba pieniądze. Czy to jakiś problem?
– dokończyła smutno.
Sentis
z całej siły powstrzymywała się od parsknięcia ze śmiechu.
Najchętniej zasłoniłaby usta dłonią, jednak była
unieruchomiona, co szczególnie dawało jej się we znaki, kiedy
trzęsła się ze śmiechu. Łańcuchy wrzynały się w jej ciało i
było jej niewygodnie. Była przekonana, że w miejscach, które
krępujące ją więzy stykały się ze skórą, będzie miała
siniaki.
– W
jakim celu chciała pani podjąć ze swojego skarbca te pieniądze? –
zapytał mężczyzna.
– A
kto powiedział, że ze swojego? – Victoria uśmiechnęła się
groźnie, ale nikt tego nie zauważył, ponieważ jej twarz zakryta
była przez hełm.
– Więc
chciała pani okra... – zaczął facet, jednak Krukonka mu
przerwała.
– Tego
też nie powiedziałam.
– Ale
wcześniej stwierdziła pani, że... – znowu próbował się
wysłowić i znowu Victoria mu przeszkodziła.
– Niczego
nie stwierdziłam. To pan nie sprecyzował pytania.
Wiceminister
zamilkł. Ruszał ustami jak ryba wyciągnięta z wody. Nie wiedział,
co ma dalej powiedzieć. Spojrzał na pozostałych członków ławy
urzędników, wśród których szukał ratunku z tej beznadziejnej
dla niego sytuacji. Shacklebolt gestem dłoni nakazał swojemu
zastępcy usiąść obok siebie, a następnie mruknął kilka słów
do mężczyzn.
Z
miejsca podniósł się postawny blondyn, który, sądząc po stroju
podobnym do mundurów pracowników Azkabanu, był dyrektorem tego
okropnego przybytku. Jego twarz z prawej strony pokrywała
pomarszczona blizna po oparzeniu. W pewien dziwny sposób dodawała
mu uroku, choć mimo wszystko nie należał do osób o ujmującej
aparycji.
– Panno
White, kiedy i gdzie poznała pani Toma Riddle’a? – Jego głos
był nieco wyższy, lecz bardziej męski, gdyż epatował pewnością.
– Nie
znam tego mężczyzny – odpowiedziała krótko i całkowicie
szczerze.
– Panno
Wilde? – zwrócił się do Nathalie.
– Również
go nie znam.
– Red?
– kontynuował już bez uprzejmości.
– Nie
wiem, o kim mowa.
– Gaunt?
Mężczyzna
niemal przeszywał wzrokiem Ślizgonkę, która już domyśliła się,
że ona jest najbardziej podejrzana o konszachty z Tomem, kimkolwiek
on był.
– Nigdy
nie słyszałam tego nazwiska.
Blondyn
tylko uśmiechnął się pod nosem. Zaczął przechadzać się przed
biurkiem z rękami splecionymi za plecami.
– A
może któraś z pań słyszała o Lordzie Voldemorcie?
Dziewczyny
przez dłuższą chwilę nie odpowiadały. Lindsay dalej nie miała
pojęcia, o kim mowa, jednak nie to teraz zaprzątało jej myśli.
Kobieta
cały czas patrzyła na Kingsleya. Był on jej skrytą miłością, a
nawet obsesją za czasów Hogwartu. Myślała o nim każdego dnia,
obserwowała podczas posiłków w Wielkiej Sali, pragnęła zamienić
z nim choć kilka słów, jednak brakowało jej odwagi. Wtedy, te
kilkanaście lat temu, chciała oddać wszystko, żeby spędzić z
nim resztę życia. Przekonała się, że po pewnym czasie
młodzieńcze zauroczenia przemijają i człowiek ani się obejrzy, a
już nie pamięta, jak miał na imię ten, dla którego kiedyś
chciało się zaprzedać duszę diabłu.
Gryfonka
podśmiewała się z siebie w duchu i na krótką chwilę zdołała
zapomnieć o okropnych okolicznościach, w jakich się obecnie
znajdowała.
– Gdzieś
słyszałam ten pseudonim, ale to było dawno temu – odpowiedziała
Sentis. Przypomniała sobie, że Severus kilka razy wspomniał o tym
mężczyźnie i jego planach, które Snape’owi wydawały się być
najlepszym pomysłem na świecie. Ślizgonka tylko mu potakiwała i
nie zgłębiała się w szczegóły, bo w ogóle jej to nie
obchodziło. Oczywiście nie zamierzała o tym mówić podczas
przesłuchania.
– Kiedy
konkretnie miało to miejsce? – dopytywał mężczyzna.
– Na
szóstym albo siódmym roku w Hogwarcie. Nie pamiętam dokładnie –
odpowiedziała dość wymijająco brunetka.
– A
pozostałe panie? – spytał blondyn, unosząc lekko brwi niby w
akcie pogardy.
– Ludzie
w szkole coś wspominali, ale nie wydało się to zbyt ciekawe, więc
się tym nie interesowałam – powiedziała Victoria. Pozostałe
kobiety milczały.
Mężczyzna
wciąż przechadzał się po sali. Co jakiś czas kciuk jednej dłoni
zatykał za skórzany pasek spodni, a palcami drugiej dotykał
miejsca na twarzy, gdzie powinny być brwi, a pozostała jedynie
blizna. Wyglądał, jakby próbował ułożyć w swojej łysiejącej
głowie pytanie, które jednocześnie będzie podsumowaniem i wpakuje
oskarżone z powrotem do celi – tym razem na dłużej. Większość
ławy urzędników miała nadzieję, że tak się stanie. Mężczyźni
siedzieli spięci, słuchali uważnie i notowali każde słowo, jakie
padało podczas rozprawy. Tylko Minister wydawał się być nieco
bardziej spokojny. Przyjął bardziej swobodną pozycję, niż jego
koledzy, jedną ręką podpierał się o podłokietnik, zaś drugą
oparł na stole.
W
pewnym momencie blondyn zatrzymał się. Stanął naprzeciwko Sentis
i przez dłuższą chwilę mierzył ją nieprzyjemnym wzrokiem.
– Czyli
twierdzą panie, że nie wiedzą, co działo się w Londynie przez
ostatnie kilkanaście lat? – zapytał bardzo ironicznie. Nie
dopuszczał myśli, że ktokolwiek na świecie mógłby nie być
poinformowany o wojnie przeciwko Voldemortowi.
– Ależ
oczywiście, że wiemy. Sęk w tym, kiedy się o tym dowiedziałyśmy,
a miało to miejsce stosunkowo niedawno – odpowiedziała oschle
Ślizgonka.
– A
czymże były panie tak zaabsorbowane? Jak mniemam, musiało stać
się coś niezwykle ważnego, co nie pozwoliło paniom na usłyszenie
choćby plotki, czy pogłoski o niewyobrażalnych stratach, jakie
świat czarodziejski ponosił przez Lo... – W tym miejscu głos mu
nieco zadrżał. Wcześniej nie miał problemów z wymówieniem tsłów
ego imienia, jednak na myśl o tym, co spotkało przez niego innych,
zachrypnął. Odchrząknął krótko, po czym kontynuował. – Toma
Riddle’a – dokończył już mniej pewnie.
Victoria
po tych słowach miała ochotę wstać i rzucić w faceta toporem. A
najlepiej kilkoma na raz.
– A
czy pan słyszał może o rzezi szamanek w Boliwii? – zapytała
gniewnie.
– Niestety
nie doszły do mnie żadne informacje, jednak to nie ma związku z...
– To
może chociaż o aktach kanibalizmu wśród etiopskich magomedyków?
– To
nie ma nic wspólnego ze sprawą! – uniósł się dyrektor
Azkabanu. – Proszę o uciszenie oskarżonej eliksirem!
Dwóch
aurorów stojących przy drzwiach wejściowych już chciało pobiec
po magomedyka zaopatrzonego w odpowiedni płyn, jednak nieoczekiwanie
z miejsca podniósł się Minister. Jego twarz wyrażała
niezadowolenie, a nawet dozę pogardy dla zachowania blondyna.
– Proszę
kontynuować panno White. Co miała pani na celu, wspominając o tych
wydarzeniach?
Victoria
warknęła cicho pod nosem, a następnie głośno wciągnęła
powietrze. Była bardzo zdenerwowana podejściem urzędników do
wydarzeń na świecie. Miała ochotę im wygarnąć i jakoś nie
zamierzała się powstrzymywać.
– Wiecie
na czym polega problem? Zajmujecie się tylko własnym podwórkiem.
Nic za waszym pięknym, białym ogrodzeniem nie ma żadnego
znaczenia. Pewnego dnia na płotku pojawiła się rysa, później
pęknięcie, a koniec końców dziura. Stosunkowo niewielka. Do
idyllicznego ogródeczka wpadł mały, brudny chłopczyk, który
zaczął namawiać inne dzieci do rozkopania rabatek i urządzenia
ich według jego zasad. Nie minęło wiele czasu, a mały brudasek
zapragnął zawładnąć całym ogródeczkiem wraz z tymi, którzy
się w nim bawili. Jednak nie wszyscy mu się podobali, toteż
postanowił usunąć ich z ogródeczka. Dopiero wtedy zaczęliście
protestować. Kiedy wszystko zaszło zdecydowanie za daleko i
niemożliwe było rozwiązanie tego w małej skali. Trzeba było
zaangażować w to przedsięwzięcie wszystkie przychylne wam dzieci,
aby usunąć z domu tego małego, brudnego chłopca. Pozbycie się
jednego człowieka zajęło wam aż tyle czasu. Teraz szukacie
winnych, choć wina leży po równo między wami, a Lordem
Voldemortem.
Krukonka
była z siebie cholernie zadowolona. Najlepszą dla niej nagrodą
była cisza na sali, która zapadła po jej słowach. Zapragnęła
jeszcze krzyknąć: „To wasza wina, idioci!”, jednak powstrzymała
się, bo to jedynie zadziałałoby na jej niekorzyść. Jednak zarzut
nie był końcem jej monologu.
– Gdy
wy walczyliście tu z jednym, słabym Voldemortem, mając po swojej
stronie rzeszę zdolnych i potężnych czarodziei, w Boliwii
zamordowano sto trzydzieści szamanek...
– W
Londynie zginęło ponad dwa razy więcej czarodziei i wielu mugoli,
których liczba obecnie nie jest możliwa do oszacowania – wtrącił
butnie blondyn.
– A
stało się to w ciągu tygodnia? Nie wydaje mi się.
Mężczyzna
aż otworzył usta ze zdziwienia.
– Na
świecie wydarzyło się więcej zła niż wyrządził tu ten wasz
Voldemort. Na Wielkiej Brytanii świat się nie kończy, więc
przyjmijcie do wiadomości, że tę wojnę mogłyśmy mieć po prostu
bardzo głęboko w dupie.
Teraz
wszystkim obecnym na sali opadły szczęki. Nawet Kingley nie mógł
się powstrzymać przed okazaniem zdziwienia i krzty wstydu za siebie
i innych.
Ława
urzędników zaczęła się naradzać. Panowie na początku
wymieniali między sobą pojedyncze słowa, jakby nie mogli otrząsnąć
się po usłyszanych słowach. Po chwili wzmożonego szeptania, kilku
okrzykach, uderzeniach pięści w stół i kubku rozlanej herbaty,
Wiceminister zarządził kilkuminutową przerwę, po czym przywołał
do siebie głównego aurora. Wyszeptał mu kilka słów na ucho.
– Że
co?! – wyrwało się aurorowi. – Znaczy, jest pan pewien? To może
być niebezpieczne i źle przyjęte przez widownię.
Kingsley
spojrzał na ludzi wychodzących z sali. Większość z nich powinna
wrócić za kilka minut z kubkiem gorącej kawy w dłoni, a widok,
który mieliby zastać, wprawiłby ich w osłupienie. Minister
jeszcze kilka razy przeanalizował w głowie swoją decyzję.
– Tak,
jestem pewien. Wykonać.
Auror
przez chwilę zastygł w bezruchu. Jeszcze kilka razy spojrzał
kontrolnie na Ministra, jednak ten nie miał nawet cienia
wątpliwości.
Mężczyzna
zwołał do siebie wszystkich kolegów po fachu znajdujących się w
sali, po czym wydał krótki rozkaz:
– Rozkuć
oskarżone.
Podwładni
zareagowali niemal identycznie, jak ich szef. Po kilku chwilach
protestów, zdziwień, a nawet okrzyków strachu, niepewnie zaczęli
się zbliżać do sceny. Bali się. Poruszali się bardzo powoli i
strachliwie, odskakiwali na najcichszy brzdęk łańcuchów. Każdy z
nich trzymał w dłoni różdżkę i po jej drganiu można było
poznać, że aż trzęśli się ze strachu.
– Banda
tchórzofretek – mruknęła Victoria, podśmiewając się przy tym
pod nosem.
– Nic
nie mów, bo wystraszysz ich jeszcze bardziej – dorzuciła
ironicznie Sentis.
Dziewczyny
przyglądały się temu, jak spektaklowi w cyrku. Różnica była
jedynie taka, że nie mogły się otwarcie i na głos śmiać, a
bardzo chciały. Dawno nie spotkały się z tak otwartym okazywaniem
strachu. I to jeszcze wobec nich! Nie dziwiłyby się, gdyby bać się
mieli przemytnicy, kłusownicy, czy płatni zabójcy, ale dlaczego
miałyby być groźne dla przeciętnego aurora? Cała sytuacja
wydawała im się śmieszna i irracjonalna jednocześnie.
Podchody
mocno się przedłużały. Niektórzy widzowie zdążyli już wrócić
do sali.
– Ja
to zrobię – podniósł się z miejsca zdenerwowany i dość
zawiedziony brunet. Był to organ doradczy Ministra, czyli sławny
już od urodzenia Harry Potter.
– Jestem
pod wrażeniem – powiedziała z aprobatą Sentis.
Młody
mężczyzna nieco się zarumienił. Po kolei i w skupieniu rzucał
zaklęcia ściągające bariery oraz pozostałe zabezpieczenia. Cały
proces od pierwszego machnięcia różdżką, aż do postawienia
kobiet z powrotem na ziemię zajął mu niecały kwadrans. Do sali
zdążyli już wrócić niemal wszyscy widzowie.
– Nie
zrobiłem przecież nic niezwykłego – odpowiedział dość pewnie
chłopak.
– Nie
uciekłeś z podkulonym ogonem, a to już coś.
– Gryfoni
już tak mają – odparł skromnie.
– Gryfoni
to większość tych tchórzy, którzy nazywają się aurorami –
stwierdziła Sentis rozcierając obolałe od kajdan nadgarstki. –
Ty po prostu jesteś odważny.
– Dziękuję
pani.
– W
jej ustach to wcale nie jest komplement – wtrąciła groźnie
Victoria.
Ślizgonka
patrzyła uważnie na zdziwionego Pottera, który już nie był z
siebie taki dumny. Brunetka tylko uśmiechnęła się pod nosem.
– Durny,
jak wszyscy – mruknęła jakby sama do siebie.
– Proszę
o ciszę! – zarządził Minister. – Przejdźmy do wniosków
końcowych i zakończy już tę farsę. Dopełnimy jedynie
formalności o oddaleniu zarzutów, jednak i tak będą musiały się
panie nieco natłumaczyć ze swojej nieobecności – skończył
Kingsley, po czym oddał głos głównemu mówcy.
Hej! Przeczytałam dziś Twoje opowiadanie, ale szczerze mówiąc, nie potrafię wyrobić sobie o nim opinii. Chyba potrzebuję trochę więcej :) Nie czytałam za wiele fików, których akcja rozgrywa się po wielkiej wojnie.
OdpowiedzUsuńZaintrygowały mnie dziewczęta i fakt, jak niewiele robią sobie z rewolucji Lorda Voldemorta. Tak od serca - mnie ona też zawsze wydawała się nieco przesadzona, ale to też po części wina Rowling, która nie potrafiła zbudować napięcia. No i oczywiście zawsze jestem na tak, jeżeli chodzi o wskrzeszanie Severa. Zasłużył na zdecydowanie lepszą śmierć. Albo emeryturę w ciepłych krajach :)
Na pewno jeszcze tu zajrzę, żeby zobaczyć, jak rozwija się historia.
Pozdrawiam,
Gall/Meada Szalona
[http://severus.blog.onet.pl/]
Ha! Wiem, jak to jest próbować opisać wszystko, co roi się w chorej głowie... I gdy pomysł rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów, aż ciężko go ogarnąć... A potem fik, który miał mieć 10 rozdziałów pisze się 10 lat :)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia i czekam na ciąg dalszy :)
Hahaha! Ja mam tyle niewykorzystanych fragmentów, napoczętych kawałków i notatek, że pewnie wystarczyłoby na jeszcze kilka części :) Czasami znajduje w starych zeszytach fragmenty, których nawet nie pamiętam. Wymyśla się znacznie lepiej i szybciej, niż to potem spisuje. Dlatego momentami wydawało mi się, że nigdy nie skończę ŻdŚ.
OdpowiedzUsuńFajnie piszes a ja zapraszam cię na mojego bloga z grafiką : http://mysweetgraphic.blogspot.co.uk/
OdpowiedzUsuń