poniedziałek, 1 grudnia 2014

V

Jestem głodna – marudziła Lindsay.
Nie wkurzaj mnie – syknęła, a raczej wycharczała, Sentis.
Dziewczyny znajdowały się obecnie w celi określanej przez aurorów mianem „cholernej dziury” albo „pokoju z widokiem na dożywocie”. Obie nazwy pasowały idealnie. Okrągłe pomieszczenie zostało wykonane z gładkiej skały, a jedyne wyjście, a zarazem wejście, znajdowało się w wysokim na pięć metrów suficie. Zakratowany otwór stanowił również jedyne źródło, jakże nikłego oraz bladego, światła. Wewnątrz nie działała deportacja. Jedynie kilku aurorów z odpowiednimi pozwoleniami i po przejściu specjalnych kursów mogło wewnątrz używać różdżki, choć wyłącznie do obrony własnej.
Do celi można się było dostać jedynie przez klatkę imitującą windę, która przez otwór była opuszczana na dół. Tak też było w tym przypadku. Każdą kobietę osobno, pod eskortą trzech aurorów, transportowano na dół, gdzie przy pomocy magicznych łańcuchów przykuwano do ściany za ręce i nogi. Łańcuchy miały długość mniej więcej metra, więc mogły wstać, usiąść oraz zrobić krok w przód. Nic poza tym.
Na pomieszczenie rzucono również kilka silnych zaklęć ochronnych i antywłamaniowych w razie, gdyby ktoś chciał im pomóc w ucieczce.
Najgorzej zamknięcie znosiła Victoria. Trzęsła się z zimna i pocierała nerwowo dłonie, jednak to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Jej skóra widocznie poszarzała i niemal zbliżyła się kolorem do odcienia jej włosów, które już nie połyskiwały jak zazwyczaj. Krukonka zrobiła się szara i matowa.
Nieco lepiej miała się Lindsay, której głównym problemem był głód. Piekielnie chciało jej się jeść, bo nie miała niczego w ustach od... właściwie to nie wiedziała od jak dawna. W celi nie sposób było zmierzyć upływ czasu. Była głodna i odrętwiała, gdyż nie potrafiła przyjąć wygodnej pozycji, mając do dyspozycji jedynie kamienny mur i kawałek podłogi. Wierciła się niemiłosiernie, przy okazji brzęcząc łańcuchami.
Uspokój się wreszcie! – Victoria była już na skraju wytrzymałości. – Próbuję zasnąć, do jasnej cholery.
Ja też, ale tu jest tak strasznie niewygodnie... – pożaliła się dziewczyna.
A czego się spodziewałaś po Azkabanie? – wtrąciła zmęczona Sentis.
Choć trochę ludzkich odruchów, ewentualnie poduszki – mruknęła Gryfonka. Jej blond włosy były brudne od kurzu i teraz przypominały bardziej starą stertę siana, niż zadbaną czuprynę.
Victoria tylko prychnęła z dezaprobatą. Obróciła się twarzą do ściany i ponownie próbowała zasnąć. Dłonie miała zaciśnięte na łańcuchu.
Czy wy musicie aż tak głośno marudzić? Zbudziłybyście ze snu nawet niedźwiedzia – powiedziała Nathalie z wyraźną pretensją w głosie.
Ewentualnie wilka – mruknęła Krukonka, nie odwracając się nawet do dziewczyny.
Ta udawała, że nie usłyszała. Dziewczyna oparła się plecami o ścianę, podkuliła nogi pod siebie, a ręce położyła na kolanach. Spojrzała na Sentis, która przyjęła mniej elegancją pozycję – położyła się na podłodze z nogami zgiętymi lekko w kolanach malowniczo opartymi o mur. Sukienka nie zdołała pokonać praw fizyki i zsunęła się, ukazując przy tym w całości długie i pokiereszowane nogi brunetki.
Ja wiem, że jesteśmy w więzieniu, ale bez przesady! – oburzyła się Puchonka.
Nie odstawiaj takiej cnotki. Poza tym, będę siedziała, jak mi wygodnie.
Sprzeczkę przerwał dźwięk odsuwanej w suficie kraty.
No do jasnej cholery! – krzyknęła zdenerwowana Victoria.
To nie ja! – oburzyła się Gryfonka.
A kto?
Dzień dobry miłe panie! Czas rozprostować kości – usłyszały wesoły głos z góry.
Po chwili do pomieszczenia została opuszczona klatka, w której stało trzech mężczyzn. Jeden chudy, wysoki i z gęstą, czarną brodą; drugi niski z blond loczkami, jak u baranka; a trzeci umięśniony i groźnie wyglądający..
Z uwagi na bezpieczeństwo nasze i wasze, dyrekcja Azkabanu postanowiła przedsięwziąć odpowiednie środki ostrożności. Nie powinny być one dla was specjalnie uciążliwe, prosimy również o zachowanie spokoju. Transport odbędzie się w ten sam sposób, jak to miało miejsce ostatnio – wyrecytował niczym regułkę brodacz. Podczas przemowy żaden z mężczyzn nawet nie zbliżył się do drzwi klatki. Wyszli z niej dopiero po nałożeniu na głowę i twarz kominiarek wykonanych z grubej, łuskowatej skóry, zapewne smoczej.
Dziewczyny przyglądały się im uważnie. Już teraz czuły się nieswojo, ale kiedy jeden z aurorów odpiął od paska długi bat z metalową końcówką, zrozumiały, że coś tu jest nie tak. Przecież nikogo nie zabiły... przynajmniej nie w Londynie. Nie rozumiały, skąd te „środki ostrożności”, ani dlaczego traktowali je jak zwierzęta.
Jako pierwszą postanowili przetransportować Victorię. Nic dziwnego, dziewczyna przedstawiała bardziej obraz nędzy i rozpaczy, niż osoby, która chciałaby się wyrywać i utrudniać im pracę. Mężczyźni nie traktowali jej zbyt delikatnie. Krukonka współpracowała na tyle, na ile starczało jej sił. W pewnym momencie po prostu osunęła się na ziemię. Dwóch mężczyzn szarpnęło ją za ramiona w górę, a trzeci podniósł głowę za włosy, po czym nałożył na nią coś na kształt hełmu, który unieruchamiał jej szyję. Nie mogła obrócić głową ani o milimetr, a świat oglądała zza grubego drutu, którym były przewleczone otwory na oczy i usta.
Sentis nie mogła patrzeć z pokorą na cierpienie swojej przyjaciółki, toteż postanowiła interweniować. Choć trochę.
Może delikatniej? – rzuciła sarkastycznie, powoli zmieniając pozycję na siedzącą.
Ani drgnij! – krzyknął na nią facet z batem. – Bo rozwalę ci łeb!
Na twoim miejscu dopierałabym słowa nieco uważniej...
Milcz! – krzyknął chudzielec wymachując wojowniczo bronią.
Z tego co wiem, to w Azkabanie nie ma zakazu mów... – Dziewczyna nie dokończyła. Straciła przytomność zaraz po tym, jak mężczyzna uderzył ją batem w twarz. Nie poskąpił przy tym swojej siły. Nie skąpili jej też pozostali dwaj aurorzy, którzy ciągnęli ledwie świadomą Victorię do klatki.
Kolejna była niemal sparaliżowana strachem Gryfonka, następnie opanowana, choć nieco zdenerwowana i zmieszana Nathalie. Na końcu skuli wciąż nieprzytomną Ślizgonkę i wrzucili ją do środka. Jak zwierzęce truchło.
Brunetka ocknęła się za sprawą wiadra lodowatej wody wylanego prosto na jej głowę. Wiadro cholernie zimnej, jakby zaczerpniętej prosto z Morza Arktycznego wody, która przyprawiła ją o lekki szok termiczny, bo aż podskoczyła na krześle i zaczęła trząść się, niczym galareta.
Imię i nazwisko – usłyszała. Słowa wypowiadał siedzący za ogromnym biurkiem, siwiejący mężczyzna, zapewne emerytowany auror. Miał na sobie mundur podobny do tych, które nosili mężczyźni wyciągający dziewczyny z celi.
Ślizgonka rozejrzała się po pomieszczeniu. Było dosyć duże i puste. Znajdowała się w nim tylko Sentis siedząca na chwiejącym się krześle i siwy pan oraz biurkiem. Poza tym kilka kinkietów stylizowanych na pochodnie. To wszystko. Od kamiennych ścian bił niesamowity chłód, który był obecny w całym budynku, jako że składał się on wyłącznie z ciemnoszarego kamienia.
Pytałem o coś!
Tak czystko teoretycznie rzecz ujmując, to nie było pytani... – Kolejna porcja lodowatej wody spadła na jej ramiona, za sprawą zaklęcia rzuconego przez mężczyznę za biurkiem.
No więc?!
Dziewczyna stwierdziła, że kolejna dawka jadu z jej strony nie jest warta zimnego prysznica, więc odpowiedziała na pytanie.
Sentis Penelopa Gaunt.
Data urodzenia?
Trzynasty lipca 1960.
Niech ci będzie – burknął pod nosem. – Dobra, to już była ostatnia! Zabrać ją! – krzyknął odwracając się za siebie. Za jego plecami zmaterializowały się drzwi, przez które weszło dwóch aurorów w maskach. Jeden z nich niósł hełm, jaki zakładali w celi Victorii.
Sentis chciała zaprotestować, ale napuchnięta i piekąca szrama na policzku przypomniała jej, jak to było, kiedy ostatnio próbowała postawić na swoim. Postanowiła schować dumę do kieszeni i w milczeniu znieść wszystkie te nieludzkie procedury. Nie wiedziała, przed czym innych ludzi miał chronić kask na jej głowie. Może myśleli, że wzrokiem zmienia w kamień? Albo ma wściekliznę i przegryzie im krtanie? Im więcej miała tego typu przypuszczeń, tym głupsze się jej wydawały.
Mężczyźni założyli jej na głowę wspomniany hełm, a ręce za plecami przytrzymali dwoma bransoletkami na nadgarstkach, które bardzo mocno się przyciągały, przez co dziewczyna nie mogła ich rozłączyć. Jej ciało od pasa w górę było unieruchomione, nienaturalnie sztywne i wyprostowane. Owinięta łańcuchem w pasie, który trzymał jeden z aurorów, powoli kroczyła przez ciemne korytarze Azkabanu. Co dziwne, nie czuła się tu niekomfortowo. Niepokoiła ją sama sytuacja, a niei miejsce, w jakim obecnie się znajdowała. Zdawała sobie jednak sprawę, że była raczej w tych odczuciach osamotniona, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie miał żadnych dobrych skojarzeń z Azkabanem.
Mężczyźni zaprowadzili ją do dużej sali, w której więźniowie dowiadywali się o wyrokach jakie zapadły w ich sprawie. Sentis znała to miejsce. Kiedyś za wcześnie przyszła na odwiedziny do rodziców i nikt nie mógł się nią zająć, więc posadzili ją na widowni, żeby nikomu nie przeszkadzała.
Pomieszczenie wyglądało niczym teatr. Naprzeciwko drzwi znajdowało się podwyższenie, przed nim ustawiono wysokie biurko, a za nim znajdowały się niezliczone rzędy ławek dla zainteresowanych. W większości widownię stanowili kandydaci na aurorów, a pozostałą część rodziny osadzonych i przyszłych skazańców. W przeciwieństwie do reszty Azkabanu, sala była mocno oświetlona. Aż za mocno. Sentis już od progu przestała cokolwiek widzieć, jedynie białe plamy, przez co zaczęła boleć ją głowa. Poczuła jedynie, jak aurorzy wnoszą ją na podwyższenie, a następnie sadzają na wyjątkowo niewygodnym krześle. Oczywiście nie obyło się bez przykucia łańcuchami.
Dopiero po kilku minutach dziewczyna odzyskała wzrok. Nie mogła się obrócić, ale kątem oka zauważyła, że jej przyjaciółki również tu są i zostały potraktowane w podobny sposób. Popatrzyła przed siebie. Widownia była pełna, jednak nikt nie odezwał się nawet słowem. Miejsca za biurkiem były zajęte przez wysoko postawionych urzędników Ministerstwa, za wyjątkiem tego na środku. Czekali na Ministra Magii. Sentis zdała sobie sprawę, że nie wie jak nazywa się osoba obecnie piastująca ten urząd. Może znała tego człowieka? Na samą myśl, że mógłby to być jeden z jej rówieśników, tyle że z Gryffindoru, mocno ją zemdliło. Za szkolnych czasów nie dogadywała się praktycznie z nikim, jej grono znajomych ograniczało się do pięciu osób i nawet im całkowicie nie ufała. Od innych ludzi trzymała się z daleka, ale zawsze znalazł się jakiś chojrak, który postanowił sobie z niej pożartować. Gryfoni cenili sobie każdą okazję do pokazania reszcie świata swojej domniemanej wyższości nad złymi i okrutnymi Ślizgonami.
Widownia zaczynała się niecierpliwić. Ludzie zaczynali coś szeptać między sobą, choć robili to bardzo cicho. Po sali rozchodziły się szmery i dźwięk przesuwającego się po papierze pióra. Szychy za biurkiem również trwały w nerwowym oczekiwaniu. Większość ludzi w sali wyglądała na znudzoną, ale też podekscytowaną, a aurorzy jako jedyni się nie nudzili. Cały czas rzucali coraz to nowe i mocniejsze zaklęcia na łańcuchy, bransoletki oraz hełmy, które unieruchamiały dziewczyny.
Przy zamkniętych do tej pory drzwiach zaczęli gromadzić się funkcjoanriusze. Kilku z nich pozostało na scenie przy kobietach, a reszta podeszła do wejścia. Po paru minutach szeptów, wymianie poleceń i informacji między urzędnikami a aurorami, wrota się otworzyły.
Proszę o włączenie zabezpieczeń – powiedział głośno jeden z mężczyzn siedzących za biurkiem.
Aurorzy zeszli ze sceny. Do sali wszedł mężczyzna w mundurze, tyle że purpurowym, a nie granatowym jak pozostali. Był niezbyt wysokim brunetem z okrągłymi okularami na nosie. Wyglądał na dosyć zdenerwowanego, jego kroki były niepewne, a tempo nierówne. Sprawiał wrażenie, jakby nie chciał tu być.
Podszedł do sceny z różdżką w dłoni, po czym wymienił porozumiewawcze spojrzenie z urzędnikami. Zaczął mruczeć pod nosem inkantacje, z podłogi wystrzeliły cztery słupy światła, które uniosły dziewczyny wraz z krzesłami, po czym z sufitu na każdą z nich spadła stalowa klatka w kształcie kuli, najeżona kolcami ze wszystkich możliwych stron i zamknęła je wewnątrz. Po wszystkim mężczyzna usiadł na widowni w pierwszym rzędzie. Tuzin aurorów stanęło w rzędzie przed biurkiem przodem do sceny.
Dobrze – mruknął z aprobatą wcześniej wydający rozkaz mężczyzna. – Wprowadźcie Ministra.
Sentis spodziewała się wejścia z pompą, pokazu władzy i mocy, czegoś hucznego, co widzów wgniecie w fotel, a ją nieco rozśmieszy. Minister zawsze kojarzył jej się z podstarzałym facetem, który żąda od innych szacunku. Całe Ministerstwo przywoływało jej na myśl cyrkowców, myślących, że są aktorami, a ich miejsce jest w teatrze.
Stało się zupełnie inaczej. Czarnoskóry mężczyzna w skromnej, lecz schludnej, czarnej szacie szybkim krokiem przemierzył salę, a kiedy zbliżył się do biurka, urzędnicy wstali, aby zrobić dla niego przejście. Wszystko odbyło się szybko i bez zbędnych ozdobników. Sentis była pod wrażeniem.
Gdy mężczyźni już zajęli swoje miejsca, po sali przeszedł szmer przewracanych kartek. Urzędnicy cicho się naradzali i przekazywali Ministrowi coraz to nowe akta, dokumenty, dzielili się też z nim swoimi spostrzeżeniami. Ten słuchał ich w milczeniu, oglądał przekazane mu pergaminy i kartki, wyglądał na skupionego.
Lindsay nie mogła przestać mu się przyglądać. Próbowała sobie przypomnieć jego imię, choć nie było to łatwe. Kojarzyła twarz, zapewne jeszcze z Hogwartu, toteż trudno jej było rozpoznać, kim jest. Trochę zaniepokoiła ją obecność akurat tego mężczyzny na sali, choć za żadne skarby świata nie mogła skojarzyć jego imienia.
Kiedy rozmowy ucichły z krzesła podniósł się urzędnik, którego zadaniem było przemawianie oraz pilnowanie teoretycznego porządku rozprawy.
Proszę o ciszę. Dzisiaj, czyli pierwszego października 1998 roku, o godzinie 13:30 rozpoczynamy rozprawę nad Victorią White, Nathalie Wilde, Sentis Penelopą Gaunt, Lindsay Red oskarżonymi o współpracę z nieżyjącym już Tomem Riddlem oraz przyczynienie się do śmierci wielu czarodziei i osób niemagicznych. Głównym sędzią w sprawie jest Minister Magii – Kingsley Shacklebolt. Organ doradczy stanowi obecna tu ława urzędników Ministerstwa oraz adept Harry Potter.

Gryfonka skarciła się w duchu za swoją głupotę. Jak mogła od razu go nie rozpoznać? Sama nie mogła się sobie nadziwić. Musiała być bardzo otumaniona, skoro nie poznała mężczyzny, w którym była zakochana na zabój w czasach Hogwartu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony