–
Jestem głodna – marudziła Lindsay.
–
Nie wkurzaj mnie – syknęła, a
raczej wycharczała, Sentis.
Dziewczyny
znajdowały się obecnie w celi określanej przez aurorów mianem
„cholernej dziury” albo „pokoju z widokiem na dożywocie”.
Obie nazwy pasowały idealnie. Okrągłe pomieszczenie zostało
wykonane z gładkiej skały, a jedyne wyjście, a zarazem wejście,
znajdowało się w wysokim na pięć metrów suficie. Zakratowany
otwór stanowił również jedyne źródło, jakże nikłego oraz
bladego, światła. Wewnątrz nie działała deportacja. Jedynie
kilku aurorów z odpowiednimi pozwoleniami i po przejściu
specjalnych kursów mogło wewnątrz używać różdżki, choć
wyłącznie do obrony własnej.
Do
celi można się było dostać jedynie przez klatkę imitującą
windę, która przez otwór była opuszczana na dół. Tak też było
w tym przypadku. Każdą kobietę osobno, pod eskortą trzech
aurorów, transportowano na dół, gdzie przy pomocy magicznych
łańcuchów przykuwano do ściany za ręce i nogi. Łańcuchy miały
długość mniej więcej metra, więc mogły wstać, usiąść oraz
zrobić krok w przód. Nic poza tym.
Na
pomieszczenie rzucono również kilka silnych zaklęć ochronnych i
antywłamaniowych w razie, gdyby ktoś chciał im pomóc w ucieczce.
Najgorzej
zamknięcie znosiła Victoria. Trzęsła się z zimna i pocierała
nerwowo dłonie, jednak to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów.
Jej skóra widocznie poszarzała i niemal zbliżyła się kolorem do
odcienia jej włosów, które już nie połyskiwały jak zazwyczaj.
Krukonka zrobiła się szara i matowa.
Nieco
lepiej miała się Lindsay, której głównym problemem był głód.
Piekielnie chciało jej się jeść, bo nie miała niczego w ustach
od... właściwie to nie wiedziała od jak dawna. W celi nie sposób
było zmierzyć upływ czasu. Była głodna i odrętwiała, gdyż nie
potrafiła przyjąć wygodnej pozycji, mając do dyspozycji jedynie
kamienny mur i kawałek podłogi. Wierciła się niemiłosiernie,
przy okazji brzęcząc łańcuchami.
–
Uspokój się wreszcie! – Victoria
była już na skraju wytrzymałości. – Próbuję zasnąć, do
jasnej cholery.
–
Ja też, ale tu jest tak strasznie
niewygodnie... – pożaliła się dziewczyna.
–
A czego się spodziewałaś po
Azkabanie? – wtrąciła zmęczona Sentis.
–
Choć trochę ludzkich odruchów,
ewentualnie poduszki – mruknęła Gryfonka. Jej blond włosy były
brudne od kurzu i teraz przypominały bardziej starą stertę siana,
niż zadbaną czuprynę.
Victoria
tylko prychnęła z dezaprobatą. Obróciła się twarzą do ściany
i ponownie próbowała zasnąć. Dłonie miała zaciśnięte na
łańcuchu.
–
Czy wy musicie aż tak głośno
marudzić? Zbudziłybyście ze snu nawet niedźwiedzia –
powiedziała Nathalie z wyraźną pretensją w głosie.
–
Ewentualnie wilka – mruknęła
Krukonka, nie odwracając się nawet do dziewczyny.
Ta
udawała, że nie usłyszała. Dziewczyna oparła się plecami o
ścianę, podkuliła nogi pod siebie, a ręce położyła na
kolanach. Spojrzała na Sentis, która przyjęła mniej elegancją
pozycję – położyła się na podłodze z nogami zgiętymi lekko w
kolanach malowniczo opartymi o mur. Sukienka nie zdołała pokonać
praw fizyki i zsunęła się, ukazując przy tym w całości długie
i pokiereszowane nogi brunetki.
–
Ja wiem, że jesteśmy w więzieniu,
ale bez przesady! – oburzyła się Puchonka.
–
Nie odstawiaj takiej cnotki. Poza tym,
będę siedziała, jak mi wygodnie.
Sprzeczkę
przerwał dźwięk odsuwanej w suficie kraty.
–
No do jasnej cholery! – krzyknęła
zdenerwowana Victoria.
–
To nie ja! – oburzyła się
Gryfonka.
–
A kto?
–
Dzień dobry miłe panie! Czas
rozprostować kości – usłyszały wesoły głos z góry.
Po
chwili do pomieszczenia została opuszczona klatka, w której stało
trzech mężczyzn. Jeden chudy, wysoki i z gęstą, czarną brodą;
drugi niski z blond loczkami, jak u baranka; a trzeci umięśniony i
groźnie wyglądający..
–
Z uwagi na bezpieczeństwo nasze i
wasze, dyrekcja Azkabanu postanowiła przedsięwziąć odpowiednie
środki ostrożności. Nie powinny być one dla was specjalnie
uciążliwe, prosimy również o zachowanie spokoju. Transport
odbędzie się w ten sam sposób, jak to miało miejsce ostatnio –
wyrecytował niczym regułkę brodacz. Podczas przemowy żaden z
mężczyzn nawet nie zbliżył się do drzwi klatki. Wyszli z niej
dopiero po nałożeniu na głowę i twarz kominiarek wykonanych z
grubej, łuskowatej skóry, zapewne smoczej.
Dziewczyny
przyglądały się im uważnie. Już teraz czuły się nieswojo, ale
kiedy jeden z aurorów odpiął od paska długi bat z metalową
końcówką, zrozumiały, że coś tu jest nie tak. Przecież nikogo
nie zabiły... przynajmniej nie w Londynie. Nie rozumiały, skąd te
„środki ostrożności”, ani dlaczego traktowali je jak
zwierzęta.
Jako
pierwszą postanowili przetransportować Victorię. Nic dziwnego,
dziewczyna przedstawiała bardziej obraz nędzy i rozpaczy, niż
osoby, która chciałaby się wyrywać i utrudniać im pracę.
Mężczyźni nie traktowali jej zbyt delikatnie. Krukonka
współpracowała na tyle, na ile starczało jej sił. W pewnym
momencie po prostu osunęła się na ziemię. Dwóch mężczyzn
szarpnęło ją za ramiona w górę, a trzeci podniósł głowę za
włosy, po czym nałożył na nią coś na kształt hełmu, który
unieruchamiał jej szyję. Nie mogła obrócić głową ani o
milimetr, a świat oglądała zza grubego drutu, którym były
przewleczone otwory na oczy i usta.
Sentis
nie mogła patrzeć z pokorą na cierpienie swojej przyjaciółki,
toteż postanowiła interweniować. Choć trochę.
–
Może delikatniej? – rzuciła
sarkastycznie, powoli zmieniając pozycję na siedzącą.
–
Ani drgnij! – krzyknął na nią
facet z batem. – Bo rozwalę ci łeb!
–
Na twoim miejscu dopierałabym słowa
nieco uważniej...
–
Milcz! – krzyknął chudzielec
wymachując wojowniczo bronią.
–
Z tego co wiem, to w Azkabanie nie ma
zakazu mów... – Dziewczyna nie dokończyła. Straciła przytomność
zaraz po tym, jak mężczyzna uderzył ją batem w twarz. Nie
poskąpił przy tym swojej siły. Nie skąpili jej też pozostali
dwaj aurorzy, którzy ciągnęli ledwie świadomą Victorię do
klatki.
Kolejna
była niemal sparaliżowana strachem Gryfonka, następnie opanowana,
choć nieco zdenerwowana i zmieszana Nathalie. Na końcu skuli wciąż
nieprzytomną Ślizgonkę i wrzucili ją do środka. Jak zwierzęce
truchło.
Brunetka
ocknęła się za sprawą wiadra lodowatej wody wylanego prosto na
jej głowę. Wiadro cholernie zimnej, jakby zaczerpniętej prosto z
Morza Arktycznego wody, która przyprawiła ją o lekki szok
termiczny, bo aż podskoczyła na krześle i zaczęła trząść się,
niczym galareta.
–
Imię i nazwisko – usłyszała.
Słowa wypowiadał siedzący za ogromnym biurkiem, siwiejący
mężczyzna, zapewne emerytowany auror. Miał na sobie mundur podobny
do tych, które nosili mężczyźni wyciągający dziewczyny z celi.
Ślizgonka
rozejrzała się po pomieszczeniu. Było dosyć duże i puste.
Znajdowała się w nim tylko Sentis siedząca na chwiejącym się
krześle i siwy pan oraz biurkiem. Poza tym kilka kinkietów
stylizowanych na pochodnie. To wszystko. Od kamiennych ścian bił
niesamowity chłód, który był obecny w całym budynku, jako że
składał się on wyłącznie z ciemnoszarego kamienia.
–
Pytałem o coś!
–
Tak czystko teoretycznie rzecz
ujmując, to nie było pytani... – Kolejna porcja lodowatej wody
spadła na jej ramiona, za sprawą zaklęcia rzuconego przez
mężczyznę za biurkiem.
–
No więc?!
Dziewczyna
stwierdziła, że kolejna dawka jadu z jej strony nie jest warta
zimnego prysznica, więc odpowiedziała na pytanie.
–
Sentis Penelopa Gaunt.
–
Data urodzenia?
–
Trzynasty lipca 1960.
–
Niech ci będzie – burknął pod
nosem. – Dobra, to już była ostatnia! Zabrać ją! – krzyknął
odwracając się za siebie. Za jego plecami zmaterializowały się
drzwi, przez które weszło dwóch aurorów w maskach. Jeden z nich
niósł hełm, jaki zakładali w celi Victorii.
Sentis
chciała zaprotestować, ale napuchnięta i piekąca szrama na
policzku przypomniała jej, jak to było, kiedy ostatnio próbowała
postawić na swoim. Postanowiła schować dumę do kieszeni i w
milczeniu znieść wszystkie te nieludzkie procedury. Nie wiedziała,
przed czym innych ludzi miał chronić kask na jej głowie. Może
myśleli, że wzrokiem zmienia w kamień? Albo ma wściekliznę i
przegryzie im krtanie? Im więcej miała tego typu przypuszczeń, tym
głupsze się jej wydawały.
Mężczyźni
założyli jej na głowę wspomniany hełm, a ręce za plecami
przytrzymali dwoma bransoletkami na nadgarstkach, które bardzo mocno
się przyciągały, przez co dziewczyna nie mogła ich rozłączyć.
Jej ciało od pasa w górę było unieruchomione, nienaturalnie
sztywne i wyprostowane. Owinięta łańcuchem w pasie, który trzymał
jeden z aurorów, powoli kroczyła przez ciemne korytarze Azkabanu.
Co dziwne, nie czuła się tu niekomfortowo. Niepokoiła ją sama
sytuacja, a niei miejsce, w jakim obecnie się znajdowała. Zdawała
sobie jednak sprawę, że była raczej w tych odczuciach osamotniona,
gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie miał żadnych dobrych
skojarzeń z Azkabanem.
Mężczyźni
zaprowadzili ją do dużej sali, w której więźniowie dowiadywali
się o wyrokach jakie zapadły w ich sprawie. Sentis znała to
miejsce. Kiedyś za wcześnie przyszła na odwiedziny do rodziców i
nikt nie mógł się nią zająć, więc posadzili ją na widowni,
żeby nikomu nie przeszkadzała.
Pomieszczenie
wyglądało niczym teatr. Naprzeciwko drzwi znajdowało się
podwyższenie, przed nim ustawiono wysokie biurko, a za nim
znajdowały się niezliczone rzędy ławek dla zainteresowanych. W
większości widownię stanowili kandydaci na aurorów, a pozostałą
część rodziny osadzonych i przyszłych skazańców. W
przeciwieństwie do reszty Azkabanu, sala była mocno oświetlona. Aż
za mocno. Sentis już od progu przestała cokolwiek widzieć, jedynie
białe plamy, przez co zaczęła boleć ją głowa. Poczuła jedynie,
jak aurorzy wnoszą ją na podwyższenie, a następnie sadzają na
wyjątkowo niewygodnym krześle. Oczywiście nie obyło się bez
przykucia łańcuchami.
Dopiero
po kilku minutach dziewczyna odzyskała wzrok. Nie mogła się
obrócić, ale kątem oka zauważyła, że jej przyjaciółki również
tu są i zostały potraktowane w podobny sposób. Popatrzyła przed
siebie. Widownia była pełna, jednak nikt nie odezwał się nawet
słowem. Miejsca za biurkiem były zajęte przez wysoko postawionych
urzędników Ministerstwa, za wyjątkiem tego na środku. Czekali na
Ministra Magii. Sentis zdała sobie sprawę, że nie wie jak nazywa
się osoba obecnie piastująca ten urząd. Może znała tego
człowieka? Na samą myśl, że mógłby to być jeden z jej
rówieśników, tyle że z Gryffindoru, mocno ją zemdliło. Za
szkolnych czasów nie dogadywała się praktycznie z nikim, jej grono
znajomych ograniczało się do pięciu osób i nawet im całkowicie
nie ufała. Od innych ludzi trzymała się z daleka, ale zawsze
znalazł się jakiś chojrak, który postanowił sobie z niej
pożartować. Gryfoni cenili sobie każdą okazję do pokazania
reszcie świata swojej domniemanej wyższości nad złymi i okrutnymi
Ślizgonami.
Widownia
zaczynała się niecierpliwić. Ludzie zaczynali coś szeptać między
sobą, choć robili to bardzo cicho. Po sali rozchodziły się szmery
i dźwięk przesuwającego się po papierze pióra. Szychy za
biurkiem również trwały w nerwowym oczekiwaniu. Większość ludzi
w sali wyglądała na znudzoną, ale też podekscytowaną, a aurorzy
jako jedyni się nie nudzili. Cały czas rzucali coraz to nowe i
mocniejsze zaklęcia na łańcuchy, bransoletki oraz hełmy, które
unieruchamiały dziewczyny.
Przy
zamkniętych do tej pory drzwiach zaczęli gromadzić się
funkcjoanriusze. Kilku z nich pozostało na scenie przy kobietach, a
reszta podeszła do wejścia. Po paru minutach szeptów, wymianie
poleceń i informacji między urzędnikami a aurorami, wrota się
otworzyły.
–
Proszę o włączenie zabezpieczeń –
powiedział głośno jeden z mężczyzn siedzących za biurkiem.
Aurorzy
zeszli ze sceny. Do sali wszedł mężczyzna w mundurze, tyle że
purpurowym, a nie granatowym jak pozostali. Był niezbyt wysokim
brunetem z okrągłymi okularami na nosie. Wyglądał na dosyć
zdenerwowanego, jego kroki były niepewne, a tempo nierówne.
Sprawiał wrażenie, jakby nie chciał tu być.
Podszedł
do sceny z różdżką w dłoni, po czym wymienił porozumiewawcze
spojrzenie z urzędnikami. Zaczął mruczeć pod nosem inkantacje, z
podłogi wystrzeliły cztery słupy światła, które uniosły
dziewczyny wraz z krzesłami, po czym z sufitu na każdą z nich
spadła stalowa klatka w kształcie kuli, najeżona kolcami ze
wszystkich możliwych stron i zamknęła je wewnątrz. Po wszystkim
mężczyzna usiadł na widowni w pierwszym rzędzie. Tuzin aurorów
stanęło w rzędzie przed biurkiem przodem do sceny.
–
Dobrze – mruknął z aprobatą
wcześniej wydający rozkaz mężczyzna. – Wprowadźcie Ministra.
Sentis
spodziewała się wejścia z pompą, pokazu władzy i mocy, czegoś
hucznego, co widzów wgniecie w fotel, a ją nieco rozśmieszy.
Minister zawsze kojarzył jej się z podstarzałym facetem, który
żąda od innych szacunku. Całe Ministerstwo przywoływało jej na
myśl cyrkowców, myślących, że są aktorami, a ich miejsce jest w
teatrze.
Stało
się zupełnie inaczej. Czarnoskóry mężczyzna w skromnej, lecz
schludnej, czarnej szacie szybkim krokiem przemierzył salę, a kiedy
zbliżył się do biurka, urzędnicy wstali, aby zrobić dla niego
przejście. Wszystko odbyło się szybko i bez zbędnych ozdobników.
Sentis była pod wrażeniem.
Gdy
mężczyźni już zajęli swoje miejsca, po sali przeszedł szmer
przewracanych kartek. Urzędnicy cicho się naradzali i przekazywali
Ministrowi coraz to nowe akta, dokumenty, dzielili się też z nim
swoimi spostrzeżeniami. Ten słuchał ich w milczeniu, oglądał
przekazane mu pergaminy i kartki, wyglądał na skupionego.
Lindsay
nie mogła przestać mu się przyglądać. Próbowała sobie
przypomnieć jego imię, choć nie było to łatwe. Kojarzyła twarz,
zapewne jeszcze z Hogwartu, toteż trudno jej było rozpoznać, kim
jest. Trochę zaniepokoiła ją obecność akurat tego mężczyzny na
sali, choć za żadne skarby świata nie mogła skojarzyć jego
imienia.
Kiedy
rozmowy ucichły z krzesła podniósł się urzędnik, którego
zadaniem było przemawianie oraz pilnowanie teoretycznego porządku
rozprawy.
–
Proszę o ciszę. Dzisiaj, czyli
pierwszego października 1998 roku, o godzinie 13:30 rozpoczynamy
rozprawę nad Victorią White, Nathalie Wilde, Sentis Penelopą
Gaunt, Lindsay Red oskarżonymi o współpracę z nieżyjącym już
Tomem Riddlem oraz przyczynienie się do śmierci wielu czarodziei i
osób niemagicznych. Głównym sędzią w sprawie jest Minister Magii
– Kingsley Shacklebolt. Organ doradczy stanowi obecna tu ława
urzędników Ministerstwa oraz adept Harry Potter.
Gryfonka
skarciła się w duchu za swoją głupotę. Jak mogła od razu go nie
rozpoznać? Sama nie mogła się sobie nadziwić. Musiała być
bardzo otumaniona, skoro nie poznała mężczyzny, w którym była
zakochana na zabój w czasach Hogwartu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz