– Victoria, do ciężkiej cholery,
po co ty się malujesz?! Idziemy ożywiać trupa, a nie szukać
sponsora! – krzyczała stojąca w korytarzu Nathalie. – Pospiesz
się!
Krukonka zgarnęła z salonu swój
podręczny kufer i niemal biegiem udała się do swojej zirytowanej
przyjaciółki. W pośpiechu wiązała porządne, militarne buty,
które nijak nie pasowały jej do zwiewnej, długiej sukienki. W tym
czasie Lindsay stała przy komodzie z listą w ręku i sprawdzała,
czy zapakowała do swojej torby wszystkie potrzebne rzeczy. Mruczała
cicho pod nosem i wyglądała, jakby była w transie.
– Chyba mamy za mało esencji z krwi
węża morskiego – wycharczała Sentis stojąca na progu kuchni.
Wyglądała jak obłąkana. Rozczochrane włosy i wymięta szata
upodobniały ją do Bellatrix, skąd można wydedukować, że nie
prezentowała się najlepiej.
– A tej to by się przydał makijaż.
– Gryfonka podniosła wzrok znad listy, ale po chwili powróciła
po swojego zajęcia.
– Jaki makijaż? Nie będę
paradować po ulicy.
– Tylko po cmentarzu – dokończyła
Victoria.
– Tam nie ma żadnego cmentarza –
sprostowała Nathalie. – To dość... oryginalne miejsce, nawet jak
na Severusa.
– Nie rozumiem, czemu nie dał się
pochować w jakimś normalnym, łatwo dostępnym miejscu, tylko na
jakimś wygwizdowie. Aż takim samotnikiem to chyba nie był –
narzekała Victoria.
– Przecież już wam tłumaczyłam –
zniecierpliwiła się Puchonka. – Nie chciał bohaterskiego
pogrzebu, a domyślał się, że chcieliby mu tak urządzić.
Szczególnie Potter. Pragnął, żeby chociaż po śmierci wszyscy
dali mu święty spokój, więc o miejscu jego pochówku nie wie
nikt. Na pogrzebie była tylko Minerva i grabarz, a po uroczystości
Granger obojgu wyczyściła pamięć.
– Kto to Granger? – spytała
Victoria, jednak nie doczekała się odpowiedzi, a jedynie gromiących
ją spojrzeń.
– Długo tego spokoju nie zaznał –
stwierdziła Sentis narzucając płaszcz.
Kobiety wyszły z mieszkania. Każda z
nich niosła torbę lub kuferek, w których znajdowały się
niezbędne składniki i eliksiry potrzebne do wykonania Eliksiru
Wskrzeszenia. Wydawało im się, że są przygotowane na każdą
ewentualność.
Dopiero zmierzchało, więc światła
w niektórych domach jeszcze nie pogasły. Sentis zdawała się tym
nie przejmować. Jej przyjaciółki zerkały nerwowo w stronę jednej
konkretnej kamienicy, jakby z jej drzwi miała wyskoczyć co najmniej
akromantula.
– Myślę, że niepotrzebnie idziemy
przez całą ulicę. Równie dobrze mogłybyśmy deportować się z
zaułka między kamienicami. – Victoria wciąż obracała się
nerwowo. Wyobraziła sobie Panią Mops z różowym szlafroczku, która
biegnie za nimi z tłuczkiem do ziemniaków i grozi mocnym laniem.
– Dziwnie by to wyglądało,
gdybyśmy tam weszły i nie wychodziły przez całą noc, a później
jak gdyby nigdy nic znalazły się w mieszkaniu. Mugole wbrew pozorom
nie są aż tacy głupi – wyjaśniła spokojnie Lindsay. Była aż
nadto opanowana, przynajmniej jak na nią w takich sytuacjach.
– Pani Mops nie będzie nas już
więcej niepokoić, więc możecie czuć się bezpiecznie –
zapewniła Sentis.
– Skąd ta pewność?
– Po prostu mam takie przeczucie.
Dziewczynom to wystarczyło.
Kiedy już znalazły się poza
terenami zamieszkałymi przez mugoli, czyli w obecnie pustym, małym
parku, Nathalie wyciągnęła z torby rolkę wymiętego pergaminu.
Była to odręcznie narysowana, prowizoryczna mapa. Przedstawiała
nienazwaną, małą dolinę znajdującą się, według opisu mapy, w
południowych lasach Szkocji. Kobiety przyłożyły różdżki do
papieru, a po chwili, za sprawą rozszerzonej magii deportacyjnej
połączonej z ideą nielubianych przez nie świstoklików,
przeniosły się w widoczne na szkicu miejsce.
Mała polanka leżąca w bardzo
głębokiej dolinie, odgrodzona od wiatru i wzroku niepożądanych
osób wyglądała bardzo sielsko, ale przy tym też groźnie i
imponująco. Na jej środku znajdował się stos kamieni o wielkości
ludzkiej czaszki. Była pełnia, więc nie potrzebowały oświetlać
sobie drogi za pomocą różdżek. Kobiety zatrzymały się kilka
metrów od centrum, odłożyły bagaże i zdjęły płaszcze.
Nathalie zakasała rękawy, po czym dotknęła mapę końcem swojej
różdżki. Na pergaminie zaczęły pojawiać się nowe linie.
– Z tego co udało mi się złożyć
z zrekonstruowanych elementów pamięci grabarza dowiedziałam się,
że grób jest pod tą kupką kamieni. W promieniu dwóch metrów od
niej działa bariera antywłamaniowa, a w promieniu metra któreś z
Zaklęć Niewybaczalnych, nie jestem w stanie określić, które
dokładnie. Gdzieś jest tu obejście tych zabezpieczeń, ale facet
zemdlał i nie byłam w stanie dalej gmerać mu w pamięci. Jak tu
jest gorąco – mruknęła na końcu Puchonka. – Jakieś pomysły?
– Zróbmy podkop! – zakrzyknęła
Victoria.
– Mózg sobie podkop. Proponuję
pokręcić się trochę po terenie. Mamy jeszcze trochę czasu, więc
może coś znajdziemy.
– A jak nic nie znajdziemy?
– To będziemy łamać bariery i
rzucać klątwy, ale to w ostateczności.
Zaczęły się przechadzać. Miały
jeszcze kilka godzin do północy, a półprodukty do eliksiru były
już gotowe, więc postanowiły spróbować. Nathalie co chwilę
sprawdzała sobie tętno, trzęsła się i pociła, toteż zajęła
się doprowadzaniem swojego ciała do stanu używalności, a
dziewczynom zostawiła bawienie się w detektywa. Victoria stąpała
drobnymi kroczkami i uważnie przyglądała się wszelkim
nierównościom, pojedynczym kamyczkom i wszelkim tego typu
drobiazgom. W rzeczywistości jednak bardziej zajęta była
powtarzaniem sobie w głowie inkantacji, niż doszukiwaniem się
poszlak. Sentis natomiast wciąż zadręczała się pytaniami, na
które nie była w stanie sobie odpowiedzieć. Nikt żywy nie był w
stanie. Przynajmniej nikt obecnie żywy.
Lindsay jako jedyna skupiła się na
zadaniu. Weszła nieco wyżej na wzniesienie, żeby zobaczyć całą
dolinę z góry. Wiatr wiał tam zdecydowanie mocniej, aż trudno
było jej zachować równowagę. Uważnie przyjrzała się wszystkim
elementom, po czym zbiegła na dół do przyjaciółek.
– Tu jest wzór! – krzyczała
wciąż jeszcze biegnąc na dół.
– Jaki wzór? – Nathalie oddychała
już spokojniej. Trzymała w dłoniach rozłożoną mapę i
porównywała ją z tym, co obecnie widziała.
– Te porozrzucane wokół kamienie
tworzą konkretny kształt. Najprawdopodobniej trzeba przejść to
nich w odpowiedniej kolejności i bariery opadną.
– Ale jaki to kształt? I gdzie się
zaczyna? – zapytała już bardziej rzeczowo Puchonka.
Lindsay podeszła to jednego z
kamieni.
– Najprawdopodobniej tu. Później
trzeba pójść to tego nieco wyżej, a dalej już wężykiem w dół.
Przypomina to koślawą literę „S”.
– Sama jesteś koślawa – mruknęła
pod nosem Sentis, po czym podeszła do wskazanego przez przyjaciółkę
kamienia. – I co teraz?
– Może dotknij go różdżką, czy
coś. Nie wiem, nie znam się na zabezpieczeniach. Spróbuj
czegokolwiek.
Ślizgonka podążyła za sugestiami,
a kiedy dotknęła kamienia, pojawił się na nim napis „NARODZINY”.
– Coś czuję, że bardziej będzie
to przypominać konkurs wiedzy niż łamanie bariery magicznej –
stwierdziła Nathalie. – Chyba musisz powiedzieć, gdzie i kiedy
urodził się Sever.
– Łatwizna – prychnęła Sentis.
– Dziewiąty stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt,
Londyn.
Skała zaczęła pulsować
jasnozielonym światłem. Kobieta podeszła do kolejnego kamienia.
„RODZICE”.
– Jeszcze
siedem. Nie marudź, tylko odpowiadaj! – zakrzyknęła Nathalie, po
której już nie było widać ani odrobiny złego samopoczucia.
Rozwiązywanie zagadek dobrze na nią działało.
Kolejne
pytania również były banalne. „DOM” - Slytherin, „HOBBY” –
eliksiry, „RÓŻDŻKA”- buk, włos jednorożca, 13,5 cala.
„KLUB”
– Jaki
klub? – spytała Victoria. – W Hogwarcie było jakieś miejsce
schadzek?
– Chciałabyś.
To było koło wzajemnej adoracji, ale tylko dla kujonów –
wytłumaczyła Sentis. – Nic dziwnego, że o nim nie wiesz. Klub
Ślimaka.
Następna
skała pojaśniała. „KSIĄŻKA” - Tajemnice Najczarniejszej
Magii, „ZAKLĘCIE” - Sectumsempra i ostatnie „MIŁOŚĆ”.
– Ups...
– wyrwało się Lindsay.
Dziewczyny
zmarszczyły brwi. Wiedziały, że odpowiedź na to pytanie może być
bardzo satysfakcjonująca dla ich przyjaciółki lub niemal
miażdżąca. Sentis albo Lily. Prawda albo fałsz. Slytherin albo
Gryfindor.
– To
chyba jakiś żart – syknęła bliska płaczu Ślizgonka.
– Jestem
prawie pewna, że to on układał te pytania. Musisz pomyśleć, tak
jak on w tamtym momencie.
– Zajebiście
mi pomogłaś!
Milczały
i patrzyły na nią w napięciu, a ona myślała.
Udawał
przede mną, czy przed nią? Czy kłamał tym wszystkim ludziom, w
tym dyrektorowi i Potterowi? Co ja mam do cholery zrobić?! Stoję
dwa kroki od stosu tych pieprzonych kamieni i jeśli udzielę złej
odpowiedzi, to najprawdopodobniej pieprznie mnie Adava.
– Nie
chcę nic mówić, ale stoi...
– To
się zamknij – przerwała Krukonce Sentis. – Żeby cię szlag
jasny trafił Sever! Zawsze robisz mi pod górkę! Zawsze! Po
ożywieniu masz ode mnie w pysk! Nienawidzę cię! Lily Evans!
Kamień
pojaśniał.
– O
kurwa... - wyrwało się Lindsay, jednak już bardziej dosadnie.
Ze
stosu powoli znikały kamienie, a kiedy zdematerializował się
ostatni, dziewczynom ukazała się jedynie duża i głęboka dziura w
ziemi. Po chwili wystrzelił z niej słup białego światła, żeby
zaraz zgasnąć. Był jednak na tyle silny, że oślepił dziewczyny
na kilka sekund. Kiedy już odzyskały wzrok, w miejscu otworu stała
wysoka na ponad dwa metry, czarna, rzeźbiona w różne wzory
kolumna. Jego trumna.
– Ja
nie chcę się wymądrzać, ale ożywianie faceta, który cię nie
kocha to chyba nie najlepszy pomysł – wyszeptała szybko Victoria,
jakby bała się, że zaraz oberwie.
– A
ja myślę, że to nie twoja sprawa i zamknij gębę – ucięła
szybko Ślizgonka. Serce biło jej tak mocno i tak szybko, że
słyszały to nawet stojące obok przyjaciółki.
Była
wściekła, zrozpaczona i pełna lęku jednocześnie. Pomimo tego, że
nie darzył jej miłością, to chciała go skutecznie ożywić, a w
stanie tak wielkiego wzburzenia stawało się to coraz mniej
prawdopodobne. Mogła go zabić jeszcze bardziej niż jest martwy
teraz. Po źle przeprowadzonym ożywianiu nie ma już żadnych szans.
Nie ma magii czarniejszej i skuteczniejszej od tej, którą zaraz
miały zacząć praktykować.
– Podajcie
mi jakiś słaby eliksir uspokajający i zaczynajmy.
Sentis
opróżniła niewielką fiolkę z szarawym płynem, a po kilku
chwilach jej serce uspokoiło się, lecz nie poczuła otępienia, jak
to miało miejsce po spożyciu standardowego eliksiru tego typu.
Zaczęła myśleć bardziej racjonalnie i aspekty moralne oraz
emocjonalne na ten moment przestały mieć dla niej znaczenie.
Podeszła
do sarkofagu, a kiedy go dotknęła, ten zmienił swoje położenie z
wertykalnego na horyzontalny i otworzył się.
Severus
wyglądał niemal tak, jak go sobie wyobrażała. Blada, niemal
zielona skóra, haczykowaty nos, gęste rzęsy i brwi, wąskie usta,
mnóstwo zmarszczek na czole, za to ani jednej w okolicy ust. Został
pochowany w szacie mistrzowskiej, czyli w czarnym garniturze,
zapinanym na guziki kaftanie w kolorze zależnym od dziedziny, w
której osiągnął mistrzostwo, czyli w tym wypadku
ciemnofioletowej, oraz długiej szacie wierzchniej z szerokimi
rękawami. Leżał ze splecionymi na klatce piersiowej dłońmi, a
które włożono jego różdżkę. Przy jego nogach leżały
wszystkie opublikowane przez niego książki, jakiś medal i koperta
wypchana listami, zapewne uczniowie chcieli w ten sposób oddać mu
cześć.
– Rozstawcie
sprzęt, niech któraś rozpali ogień pod największym kociołkiem.
Miejcie wszystko pod ręką, a ty Victorio przeczytaj jeszcze raz
inkantacje. Ja zacznę warzyć miksturę, ale skończy ją Nathalie.
Lindsay przytrzyma barierę nad całą doliną i zajmie się
Severusem po całej akcji. Wszystko jasne? To do roboty.
Przygotowania
zajęły ponad godzinę, ale im wydawało się, jakby minęło pięć
minut. Spieszyły się, ale uważały, żeby niczego nie przeoczyć,
o niczym nie zapomnieć. Chciały mieć wszystko doskonale
zorganizowane i chyba im się udało. Długie godziny, a właściwie
dni przygotowań nie poszły na marne.
Kiedy
nadeszła północ, przystąpiły do działania.
Lindsay
stanęła przy dolnej części trumny, Sentis i Nathalie przy jednym
boku, a Victora naprzeciwko, gdyż w ten sposób nie przeszkadzały
sobie wzajemnie przy pracy.
Na
ustalony znak siwowłosa zaczęła wypowiadać słowa inkantacji.
Robiła to powoli i bardzo wyraźnie, zataczając różdżką
finezyjne okręgi nad twarzą Severusa. Sentis w odpowiednich
momentach dorzucała do kociołka coraz to nowe składniki, w drugim
kotle podgrzewała smolistą ciecz, tuż obok Puchonka mieszała
kilka innych eliksirów w jedną całość. Wszystko było dużo
bardziej skomplikowane, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy
rzut oka. Pozorny spokój skrywał skupienie i nerwowe ruchy, które
mimo wszystko, musiały być płynne i precyzyjne.
Twarz
Severusa zaczynała nabierać czerwono-sinego koloru. Rytuał
dobiegał końca.
Sentis
wrzuciła do czerwonej cieczy garść włosów testrala, a kociołek
zajął się ogniem. W tym samym momencie Victoria skończyła
wypowiadanie inkantacji. Wszystko zostało idealnie zgrane w czasie.
Ślizgonka wyjęła różdżkę. Ciesz wypłynęła z kociołka i
kilkoma strumieniami popłynęła w stronę Severusa, po czym wdarła
się do jego ciała przez nos, uszy i klatkę piersiową, gdzie miała
pozostać mu blizna. Zwłoki poczerwieniały. Splecione ręce opadły
wzdłuż ciała, a różdżka upadła na trawę. Severus zaczął się
trząść, a Victoria rozpoczęła rzucanie zaklęcia. Połączyła
ze sobą aurę Snape'a i Gaunt, przez co jej moc mogła przeniknąć
do ciała mężczyzny. Był to najniebezpieczniejszy element całego
rytuału.
Czuła,
jak jej ciało słabnie. Nikt nie mógł oszacować, jak dużo mocy
będzie potrzebne, aby pobudzić mózg i serce Severusa do ponownego
życia. Możliwe, że wyciągnie z niej wszystko, co do kropli. Była
coraz bardziej senna. Nathalie stała zaraz za nią, żeby w razie
potrzeby uchronić ją przed upadkiem.
Ciałem
Severusa poruszył mocny wstrząs rozpoczynający się od klatki
piersiowej. Po chwili kolejny. Drgawki stawały się coraz
mocniejsze.
Otworzył
oczy.
Drgawki
ustały.
Przepływ
energii ustał, a Lindsay schowała różdżkę, po czym podeszła do
trumny.
Sprawdziła
mu tętno, obejrzała źrenice, dłonie. Rozpięła koszulę, na co
zareagował niezgrabnymi ruchami rąk i cichym chrypieniem. Wszystko
było w stanie jak najbardziej poprawnym.
Jego
twarz odzyskała powoli swoją naturalną bladość. Nie był w
stanie wydusić z siebie nawet jednej sylaby, ciało było mu
posłuszne tylko w niewielkim stopniu. Czuł pieczenie w gardle,
dudnienie w głowie i tępy ból w okolicach klatki piersiowej. Nie
wiedział, co się przed chwilą stało. Pamiętał jedynie tego
przeklętego węża i Pottera. Później tylko ciemność. Po głowie
błądziło mu echo wypowiadanych niczym mantra słów w nieznanym mu
języku.
Nachylały
się nad nim trzy kobiety, które skądś kojarzył, ale nie był w
stanie sobie przypomnieć, jak się nazywają. Wielu rzeczy nie mógł
sobie teraz przypomnieć.
Blondynka
podała mu jakąś miksturę do wypicia, której nie był w stanie
sam przełknąć, więc musiała pomóc mu magią. Wszystkie trzy
nacierały to różnymi specyfikami, a on chciał tylko wstać.
Próbował podnieść się, jednak bardziej przypominało to wicie
się dżdżownicy, niż ruchy zdrowego człowieka.
Czyżbym
trafił do piekła?
– Wszystko
jest w jak najlepszym porządku. Witamy wśród żywych, Sever –
powiedziała blondynka.
Sentis
stała kilka kroków dalej, poza zasięgiem jego wzroku. Była
osłabiona, ale nie tak, jak się tego spodziewała. Nie potrafiła
teraz do niego podejść. Wszystko wirowało jej przed oczami.
Usłyszała tylko słowa Lindsay, a chwilę później zemdlała.