wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział X

Beta dalej na urlopie, więc uprasza się o nie bicie autorki. 



 – Victoria, do ciężkiej cholery, po co ty się malujesz?! Idziemy ożywiać trupa, a nie szukać sponsora! – krzyczała stojąca w korytarzu Nathalie. – Pospiesz się!
Krukonka zgarnęła z salonu swój podręczny kufer i niemal biegiem udała się do swojej zirytowanej przyjaciółki. W pośpiechu wiązała porządne, militarne buty, które nijak nie pasowały jej do zwiewnej, długiej sukienki. W tym czasie Lindsay stała przy komodzie z listą w ręku i sprawdzała, czy zapakowała do swojej torby wszystkie potrzebne rzeczy. Mruczała cicho pod nosem i wyglądała, jakby była w transie.
Chyba mamy za mało esencji z krwi węża morskiego – wycharczała Sentis stojąca na progu kuchni. Wyglądała jak obłąkana. Rozczochrane włosy i wymięta szata upodobniały ją do Bellatrix, skąd można wydedukować, że nie prezentowała się najlepiej.
A tej to by się przydał makijaż. – Gryfonka podniosła wzrok znad listy, ale po chwili powróciła po swojego zajęcia.
Jaki makijaż? Nie będę paradować po ulicy.
Tylko po cmentarzu – dokończyła Victoria.
Tam nie ma żadnego cmentarza – sprostowała Nathalie. – To dość... oryginalne miejsce, nawet jak na Severusa.
Nie rozumiem, czemu nie dał się pochować w jakimś normalnym, łatwo dostępnym miejscu, tylko na jakimś wygwizdowie. Aż takim samotnikiem to chyba nie był – narzekała Victoria.
Przecież już wam tłumaczyłam – zniecierpliwiła się Puchonka. – Nie chciał bohaterskiego pogrzebu, a domyślał się, że chcieliby mu tak urządzić. Szczególnie Potter. Pragnął, żeby chociaż po śmierci wszyscy dali mu święty spokój, więc o miejscu jego pochówku nie wie nikt. Na pogrzebie była tylko Minerva i grabarz, a po uroczystości Granger obojgu wyczyściła pamięć.
Kto to Granger? – spytała Victoria, jednak nie doczekała się odpowiedzi, a jedynie gromiących ją spojrzeń.
Długo tego spokoju nie zaznał – stwierdziła Sentis narzucając płaszcz.
Kobiety wyszły z mieszkania. Każda z nich niosła torbę lub kuferek, w których znajdowały się niezbędne składniki i eliksiry potrzebne do wykonania Eliksiru Wskrzeszenia. Wydawało im się, że są przygotowane na każdą ewentualność.
Dopiero zmierzchało, więc światła w niektórych domach jeszcze nie pogasły. Sentis zdawała się tym nie przejmować. Jej przyjaciółki zerkały nerwowo w stronę jednej konkretnej kamienicy, jakby z jej drzwi miała wyskoczyć co najmniej akromantula.
Myślę, że niepotrzebnie idziemy przez całą ulicę. Równie dobrze mogłybyśmy deportować się z zaułka między kamienicami. – Victoria wciąż obracała się nerwowo. Wyobraziła sobie Panią Mops z różowym szlafroczku, która biegnie za nimi z tłuczkiem do ziemniaków i grozi mocnym laniem.
Dziwnie by to wyglądało, gdybyśmy tam weszły i nie wychodziły przez całą noc, a później jak gdyby nigdy nic znalazły się w mieszkaniu. Mugole wbrew pozorom nie są aż tacy głupi – wyjaśniła spokojnie Lindsay. Była aż nadto opanowana, przynajmniej jak na nią w takich sytuacjach.
Pani Mops nie będzie nas już więcej niepokoić, więc możecie czuć się bezpiecznie – zapewniła Sentis.
Skąd ta pewność?
Po prostu mam takie przeczucie.
Dziewczynom to wystarczyło.
Kiedy już znalazły się poza terenami zamieszkałymi przez mugoli, czyli w obecnie pustym, małym parku, Nathalie wyciągnęła z torby rolkę wymiętego pergaminu. Była to odręcznie narysowana, prowizoryczna mapa. Przedstawiała nienazwaną, małą dolinę znajdującą się, według opisu mapy, w południowych lasach Szkocji. Kobiety przyłożyły różdżki do papieru, a po chwili, za sprawą rozszerzonej magii deportacyjnej połączonej z ideą nielubianych przez nie świstoklików, przeniosły się w widoczne na szkicu miejsce.
Mała polanka leżąca w bardzo głębokiej dolinie, odgrodzona od wiatru i wzroku niepożądanych osób wyglądała bardzo sielsko, ale przy tym też groźnie i imponująco. Na jej środku znajdował się stos kamieni o wielkości ludzkiej czaszki. Była pełnia, więc nie potrzebowały oświetlać sobie drogi za pomocą różdżek. Kobiety zatrzymały się kilka metrów od centrum, odłożyły bagaże i zdjęły płaszcze. Nathalie zakasała rękawy, po czym dotknęła mapę końcem swojej różdżki. Na pergaminie zaczęły pojawiać się nowe linie.
Z tego co udało mi się złożyć z zrekonstruowanych elementów pamięci grabarza dowiedziałam się, że grób jest pod tą kupką kamieni. W promieniu dwóch metrów od niej działa bariera antywłamaniowa, a w promieniu metra któreś z Zaklęć Niewybaczalnych, nie jestem w stanie określić, które dokładnie. Gdzieś jest tu obejście tych zabezpieczeń, ale facet zemdlał i nie byłam w stanie dalej gmerać mu w pamięci. Jak tu jest gorąco – mruknęła na końcu Puchonka. – Jakieś pomysły?
Zróbmy podkop! – zakrzyknęła Victoria.
Mózg sobie podkop. Proponuję pokręcić się trochę po terenie. Mamy jeszcze trochę czasu, więc może coś znajdziemy.
A jak nic nie znajdziemy?
To będziemy łamać bariery i rzucać klątwy, ale to w ostateczności.
Zaczęły się przechadzać. Miały jeszcze kilka godzin do północy, a półprodukty do eliksiru były już gotowe, więc postanowiły spróbować. Nathalie co chwilę sprawdzała sobie tętno, trzęsła się i pociła, toteż zajęła się doprowadzaniem swojego ciała do stanu używalności, a dziewczynom zostawiła bawienie się w detektywa. Victoria stąpała drobnymi kroczkami i uważnie przyglądała się wszelkim nierównościom, pojedynczym kamyczkom i wszelkim tego typu drobiazgom. W rzeczywistości jednak bardziej zajęta była powtarzaniem sobie w głowie inkantacji, niż doszukiwaniem się poszlak. Sentis natomiast wciąż zadręczała się pytaniami, na które nie była w stanie sobie odpowiedzieć. Nikt żywy nie był w stanie. Przynajmniej nikt obecnie żywy.
Lindsay jako jedyna skupiła się na zadaniu. Weszła nieco wyżej na wzniesienie, żeby zobaczyć całą dolinę z góry. Wiatr wiał tam zdecydowanie mocniej, aż trudno było jej zachować równowagę. Uważnie przyjrzała się wszystkim elementom, po czym zbiegła na dół do przyjaciółek.
Tu jest wzór! – krzyczała wciąż jeszcze biegnąc na dół.
Jaki wzór? – Nathalie oddychała już spokojniej. Trzymała w dłoniach rozłożoną mapę i porównywała ją z tym, co obecnie widziała.
Te porozrzucane wokół kamienie tworzą konkretny kształt. Najprawdopodobniej trzeba przejść to nich w odpowiedniej kolejności i bariery opadną.
Ale jaki to kształt? I gdzie się zaczyna? – zapytała już bardziej rzeczowo Puchonka.
Lindsay podeszła to jednego z kamieni.
Najprawdopodobniej tu. Później trzeba pójść to tego nieco wyżej, a dalej już wężykiem w dół. Przypomina to koślawą literę „S”.
Sama jesteś koślawa – mruknęła pod nosem Sentis, po czym podeszła do wskazanego przez przyjaciółkę kamienia. – I co teraz?
Może dotknij go różdżką, czy coś. Nie wiem, nie znam się na zabezpieczeniach. Spróbuj czegokolwiek.
Ślizgonka podążyła za sugestiami, a kiedy dotknęła kamienia, pojawił się na nim napis „NARODZINY”.
Coś czuję, że bardziej będzie to przypominać konkurs wiedzy niż łamanie bariery magicznej – stwierdziła Nathalie. – Chyba musisz powiedzieć, gdzie i kiedy urodził się Sever.
Łatwizna – prychnęła Sentis. – Dziewiąty stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt, Londyn.
Skała zaczęła pulsować jasnozielonym światłem. Kobieta podeszła do kolejnego kamienia. „RODZICE”.
Eileen Prince i  Tobiasz Snape. Ile jeszcze jest tych skałek?
Jeszcze siedem. Nie marudź, tylko odpowiadaj! – zakrzyknęła Nathalie, po której już nie było widać ani odrobiny złego samopoczucia. Rozwiązywanie zagadek dobrze na nią działało.
Kolejne pytania również były banalne. „DOM” - Slytherin, „HOBBY” – eliksiry, „RÓŻDŻKA”- buk, włos jednorożca, 13,5 cala.
KLUB”
Jaki klub? – spytała Victoria. – W Hogwarcie było jakieś miejsce schadzek?
Chciałabyś. To było koło wzajemnej adoracji, ale tylko dla kujonów – wytłumaczyła Sentis. – Nic dziwnego, że o nim nie wiesz. Klub Ślimaka.
Następna skała pojaśniała. „KSIĄŻKA” - Tajemnice Najczarniejszej Magii, „ZAKLĘCIE” - Sectumsempra i ostatnie „MIŁOŚĆ”.
Ups... – wyrwało się Lindsay.
Dziewczyny zmarszczyły brwi. Wiedziały, że odpowiedź na to pytanie może być bardzo satysfakcjonująca dla ich przyjaciółki lub niemal miażdżąca. Sentis albo Lily. Prawda albo fałsz. Slytherin albo Gryfindor.
To chyba jakiś żart – syknęła bliska płaczu Ślizgonka.
Jestem prawie pewna, że to on układał te pytania. Musisz pomyśleć, tak jak on w tamtym momencie.
Zajebiście mi pomogłaś!
Milczały i patrzyły na nią w napięciu, a ona myślała.
Udawał przede mną, czy przed nią? Czy kłamał tym wszystkim ludziom, w tym dyrektorowi i Potterowi? Co ja mam do cholery zrobić?! Stoję dwa kroki od stosu tych pieprzonych kamieni i jeśli udzielę złej odpowiedzi, to najprawdopodobniej pieprznie mnie Adava.
Nie chcę nic mówić, ale stoi...
To się zamknij – przerwała Krukonce Sentis. – Żeby cię szlag jasny trafił Sever! Zawsze robisz mi pod górkę! Zawsze! Po ożywieniu masz ode mnie w pysk! Nienawidzę cię! Lily Evans!
Kamień pojaśniał.
O kurwa... - wyrwało się Lindsay, jednak już bardziej dosadnie.
Ze stosu powoli znikały kamienie, a kiedy zdematerializował się ostatni, dziewczynom ukazała się jedynie duża i głęboka dziura w ziemi. Po chwili wystrzelił z niej słup białego światła, żeby zaraz zgasnąć. Był jednak na tyle silny, że oślepił dziewczyny na kilka sekund. Kiedy już odzyskały wzrok, w miejscu otworu stała wysoka na ponad dwa metry, czarna, rzeźbiona w różne wzory kolumna. Jego trumna.
Ja nie chcę się wymądrzać, ale ożywianie faceta, który cię nie kocha to chyba nie najlepszy pomysł – wyszeptała szybko Victoria, jakby bała się, że zaraz oberwie.
A ja myślę, że to nie twoja sprawa i zamknij gębę – ucięła szybko Ślizgonka. Serce biło jej tak mocno i tak szybko, że słyszały to nawet stojące obok przyjaciółki.
Była wściekła, zrozpaczona i pełna lęku jednocześnie. Pomimo tego, że nie darzył jej miłością, to chciała go skutecznie ożywić, a w stanie tak wielkiego wzburzenia stawało się to coraz mniej prawdopodobne. Mogła go zabić jeszcze bardziej niż jest martwy teraz. Po źle przeprowadzonym ożywianiu nie ma już żadnych szans. Nie ma magii czarniejszej i skuteczniejszej od tej, którą zaraz miały zacząć praktykować.
Podajcie mi jakiś słaby eliksir uspokajający i zaczynajmy.
Sentis opróżniła niewielką fiolkę z szarawym płynem, a po kilku chwilach jej serce uspokoiło się, lecz nie poczuła otępienia, jak to miało miejsce po spożyciu standardowego eliksiru tego typu. Zaczęła myśleć bardziej racjonalnie i aspekty moralne oraz emocjonalne na ten moment przestały mieć dla niej znaczenie.
Podeszła do sarkofagu, a kiedy go dotknęła, ten zmienił swoje położenie z wertykalnego na horyzontalny i otworzył się.
Severus wyglądał niemal tak, jak go sobie wyobrażała. Blada, niemal zielona skóra, haczykowaty nos, gęste rzęsy i brwi, wąskie usta, mnóstwo zmarszczek na czole, za to ani jednej w okolicy ust. Został pochowany w szacie mistrzowskiej, czyli w czarnym garniturze, zapinanym na guziki kaftanie w kolorze zależnym od dziedziny, w której osiągnął mistrzostwo, czyli w tym wypadku ciemnofioletowej, oraz długiej szacie wierzchniej z szerokimi rękawami. Leżał ze splecionymi na klatce piersiowej dłońmi, a które włożono jego różdżkę. Przy jego nogach leżały wszystkie opublikowane przez niego książki, jakiś medal i koperta wypchana listami, zapewne uczniowie chcieli w ten sposób oddać mu cześć.
Rozstawcie sprzęt, niech któraś rozpali ogień pod największym kociołkiem. Miejcie wszystko pod ręką, a ty Victorio przeczytaj jeszcze raz inkantacje. Ja zacznę warzyć miksturę, ale skończy ją Nathalie. Lindsay przytrzyma barierę nad całą doliną i zajmie się Severusem po całej akcji. Wszystko jasne? To do roboty.
Przygotowania zajęły ponad godzinę, ale im wydawało się, jakby minęło pięć minut. Spieszyły się, ale uważały, żeby niczego nie przeoczyć, o niczym nie zapomnieć. Chciały mieć wszystko doskonale zorganizowane i chyba im się udało. Długie godziny, a właściwie dni przygotowań nie poszły na marne.
Kiedy nadeszła północ, przystąpiły do działania.
Lindsay stanęła przy dolnej części trumny, Sentis i Nathalie przy jednym boku, a Victora naprzeciwko, gdyż w ten sposób nie przeszkadzały sobie wzajemnie przy pracy.
Na ustalony znak siwowłosa zaczęła wypowiadać słowa inkantacji. Robiła to powoli i bardzo wyraźnie, zataczając różdżką finezyjne okręgi nad twarzą Severusa. Sentis w odpowiednich momentach dorzucała do kociołka coraz to nowe składniki, w drugim kotle podgrzewała smolistą ciecz, tuż obok Puchonka mieszała kilka innych eliksirów w jedną całość. Wszystko było dużo bardziej skomplikowane, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Pozorny spokój skrywał skupienie i nerwowe ruchy, które mimo wszystko, musiały być płynne i precyzyjne.
Twarz Severusa zaczynała nabierać czerwono-sinego koloru. Rytuał dobiegał końca.
Sentis wrzuciła do czerwonej cieczy garść włosów testrala, a kociołek zajął się ogniem. W tym samym momencie Victoria skończyła wypowiadanie inkantacji. Wszystko zostało idealnie zgrane w czasie. Ślizgonka wyjęła różdżkę. Ciesz wypłynęła z kociołka i kilkoma strumieniami popłynęła w stronę Severusa, po czym wdarła się do jego ciała przez nos, uszy i klatkę piersiową, gdzie miała pozostać mu blizna. Zwłoki poczerwieniały. Splecione ręce opadły wzdłuż ciała, a różdżka upadła na trawę. Severus zaczął się trząść, a Victoria rozpoczęła rzucanie zaklęcia. Połączyła ze sobą aurę Snape'a i Gaunt, przez co jej moc mogła przeniknąć do ciała mężczyzny. Był to najniebezpieczniejszy element całego rytuału.
Czuła, jak jej ciało słabnie. Nikt nie mógł oszacować, jak dużo mocy będzie potrzebne, aby pobudzić mózg i serce Severusa do ponownego życia. Możliwe, że wyciągnie z niej wszystko, co do kropli. Była coraz bardziej senna. Nathalie stała zaraz za nią, żeby w razie potrzeby uchronić ją przed upadkiem.
Ciałem Severusa poruszył mocny wstrząs rozpoczynający się od klatki piersiowej. Po chwili kolejny. Drgawki stawały się coraz mocniejsze.
Otworzył oczy.
Drgawki ustały.
Przepływ energii ustał, a Lindsay schowała różdżkę, po czym podeszła do trumny.
Sprawdziła mu tętno, obejrzała źrenice, dłonie. Rozpięła koszulę, na co zareagował niezgrabnymi ruchami rąk i cichym chrypieniem. Wszystko było w stanie jak najbardziej poprawnym.
Jego twarz odzyskała powoli swoją naturalną bladość. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet jednej sylaby, ciało było mu posłuszne tylko w niewielkim stopniu. Czuł pieczenie w gardle, dudnienie w głowie i tępy ból w okolicach klatki piersiowej. Nie wiedział, co się przed chwilą stało. Pamiętał jedynie tego przeklętego węża i Pottera. Później tylko ciemność. Po głowie błądziło mu echo wypowiadanych niczym mantra słów w nieznanym mu języku.
Nachylały się nad nim trzy kobiety, które skądś kojarzył, ale nie był w stanie sobie przypomnieć, jak się nazywają. Wielu rzeczy nie mógł sobie teraz przypomnieć.
Blondynka podała mu jakąś miksturę do wypicia, której nie był w stanie sam przełknąć, więc musiała pomóc mu magią. Wszystkie trzy nacierały to różnymi specyfikami, a on chciał tylko wstać. Próbował podnieść się, jednak bardziej przypominało to wicie się dżdżownicy, niż ruchy zdrowego człowieka.
Czyżbym trafił do piekła?
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Witamy wśród żywych, Sever – powiedziała blondynka.

Sentis stała kilka kroków dalej, poza zasięgiem jego wzroku. Była osłabiona, ale nie tak, jak się tego spodziewała. Nie potrafiła teraz do niego podejść. Wszystko wirowało jej przed oczami. Usłyszała tylko słowa Lindsay, a chwilę później zemdlała. 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział IX

Od razu uprzedzam, że rozdział nie był jeszcze betowany. 


Kolejne tygodnie były dla czterech kobiet niezwykle pracowite i to z kilku względów. Po pierwsze, musiały odnowić kontakty z miejscowymi dostawcami, oczywiście tylko z tymi, którzy przeżyli i nie trafili do Azkabanu. Okazało się to dużo trudniejsze, niż początkowo przypuszczały. Siatka przemytników uległa drastycznemu zawężeniu, czym Ministerstwo szczyciło się na łamach „Proroka Codziennego”. Po drugie, zaczęły warzyć niezbędne eliksiry, choć produkować, byłoby trafniejszym określeniem. Sentis naliczyła ponad dwadzieścia pięć różnych eliksirów regenerujących, do tego kilkanaście leczniczych, paręnaście uspokajających, sporo przeciwbólowych, reanimacyjnych, antybakteryjnych i innych, których nawet nie dało się przypisać do konkretnego rodzaju, a były niezbędne do rytuału przed jak i samego ożywiania. Drugie tyle mikstur wymagała pielęgnacja Severusa po wyciągnięciu go z grobu. Po trzecie i ostatnie, musiały schronić się przed wzrokiem Ministra i aurorów. Doskonale wiedziały, że są obserwowane. Starały się być grzeczne, choć swoje właściwe intencje musiały dokładnie ukrywać, a nie było to łatwe.
Sentis, jako jedyna cały ten czas spędzała w domu. Zajmowała się przygotowywaniem mieszkania do przyjęcia Severusa, przyrządzaniem eliksirów i przyjmowaniem skrzyń ze składnikami, czyli roślinami, częściami zwierząt, wydzielinami, prochami, pyłami i różnymi innymi rzeczami. Kuchnie przemeblowała na laboratorium, a biblioteczkę na schowek na eliksiry i składniki. Starała się, aby tylko w tych dwóch pomieszczeniach znajdowały się magiczne przedmioty. Do salonu wprowadzała ciekawskich sąsiadów, a takich było sporo, żeby pokazać im, jak postępuje „remont” mieszkania. Wmawiała im, że jest żoną Severusa, a on wyjechał w delegację.
Pierwszą zwiedzającą była oczywiście Pani Mops. Obejrzała każdą najmniejszą pierdołę, jaka znajdowała się w salonie, a nawet wprosiła się do sypialni, gdzie nie znalazła, jak oczekiwała, trupa Severusa, a jedynie stertę prania na łóżku. Napsioczyła trochę na umiejętności Sentis do prowadzenia domu, pokazała palcem kilka zakurzonych półek i nawet „remont” nie był dla niej wystarczającym wytłumaczeniem dla bałaganu w domu.
To jest dom, młoda damo! Dom, a nie burdel, więc powinno tu być czysto. Mam nadzieję, że kiedy wróci twój mąż, to dobitnie ci to wytłumaczy. Pan Snape jest bardzo porządnym człowiekiem, więc nie wydaje mi się, żeby zadowolił go taki bałagan. Wstydź się!
Później „na kawkę” wpadł jakiś mężczyzna po czterdziestce i również chciał się wprosić do sypialni, ale w nieco innym celu.
Kobieta osobiście zaprosiła do mieszkania rodziców wraz ze smarkaczem, który chciał rzucić w nią kamieniem w dniu, kiedy się tu wprowadzała. Ogromny niczym niedźwiedź ojciec i małomówna, lekko otępiała mama zasiedli w salonie zaledwie na kilkanaście minut. Musieli szybciej opuścić sąsiedzką herbatkę, bo ich dziecku wydarzył się mały wypadek. Sentis z takim uporem świdrowała wzrokiem tego małego gnoja, że aż biedaczek narobił w majtki. Krzyki matki na temat „nowych spodni” i „wstydu na całą ulicę” bawiły ją jeszcze bardziej, niż samo zajście.
Pani Mops cały czas wszystko monitorowała. Nie omieszkała co jakiś czas „kontrolnie” wpraszać się na ciastka. Była namolna do tego stopnia, że Sentis zaczęła jej dosypywać do herbaty proszku na rozwolnienie. Mimo to babunia przekraczała próg mieszkania Severusa przynajmniej raz w tygodniu, a gospodyni nie była tym faktem zbyt uradowana.
Produkcja eliksirów szła całkiem sprawnie. Dostawy były dobrze zorganizowane, bo miejsce przejęcia towaru znajdowało się w piwnicy mieszkania Severusa. Sentis wchodziła do niej przez klapę w korytarzu, więc nikt nie miał prawa zauważyć niczego dziwnego. Jedynie przy kupnie smoczych składników wolała się widzieć z przemytnikami na neutralnym gruncie. Ci przedstawiciele branży mieli to do siebie, że lubili dzielić się informacjami o swoich klientach z kolegami włamywaczami. Sentis wolała nie kusić losu i spotykała się z nimi przy moście na ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
Dziś właśnie tam się wybierała. Ubrała czarną suknię, zasznurowała trzewiki i zarzucając na plecy ciężki płaszcz wyszła z domu. W pośpiechu rozczesała palcami splątane włosy. Szybkim krokiem weszła w zaułek między dwiema kamienicami, skąd aportowała się na miejsce spotkania.
Nokturn był z natury miejscem obrzydliwym i nawet Ministerstwo nie było w stanie tego zmienić. Zamknęli w Azkabanie większość tutejszych szumowin, ale klimat nie polepszył się nawet odrobinę. Było tu po prostu okropnie. Brzydko, brudno, mokro i zimno nawet w środku lata.
Kobieta schowała się pod mostem i miała zamiar przeliczyć pieniądze. Sięgnęła do kieszeni wewnątrz płaszcza.
Co za...
Idiotka ze mnie” – dokończyła w myślach.
Zapomniała sakiewki! Miała do zabrania tylko tę jedną rzecz i jej nie wzięła. Nie znalazła słów, żeby opisać jak bezsilna poczuła się teraz wobec swojego roztrzepania. Aportowała się z powrotem na ulicę Spinner's End.
Z trzaskiem wylądowała na popękanych płytach chodnika.
Wiedziałam, że nie jesteś normalna.
Pani Mops stała kilka metrów przed nią. Miała na sobie papucie, szlafrok i wałki na włosach. Uśmiechała się do niej obrzydliwie.
Już mi nie uciekniesz – zaskrzeczała poszarpując lekko smyczą, na której trzymała swojego tłustego mopsa. – Dzwonię na policję.
Sentis na początku była dość mocno zszokowana, a nawet przestraszona. Przez swoją nieuwagę dała się zdemaskować jakiejś starej mugolce. Coraz bardziej wstydziła się dziś przed samą sobą.
Babcia już powoli truchtała w stronę swojego mieszkania, aby zadzwonić na policję.
Brunetka na szczęście szybko się otrząsnęła.
Petrificus Totalus – powiedziała wyciągając różdżkę z rękawa i wycelowała nią w staruszkę. Babacia osunęła się na ziemie.
Sentis przesunęła kobietę pod ścianę kamienicy, a sama pobiegła do domu po sakiewkę. Nie bardzo wiedziała, co ma z nią teraz zrobić. Z jednej strony jakiekolwiek postraszenie jej czy lekkie uszkodzenie nie wchodziło w grę, bo Ministerstwo było czujne, a z drugiej strony ona była tak cholernie denerwująca. Przeszkadzała w przygotowywaniu eliksirów, a czas naglił. Musiała być skupiona i dobrze zorganizowana, co było niemożliwe, kiedy staruszka tak często ją nachodziła. Powinna być również w każdej chwili gotowa na przybycie przyjaciółek.
Babcia wciąż leżała nieruchomo pod ścianą, a tłusty mops skakał obok niej i głośno ujadał. Sentis uciszyła go permanentnie szybką Avadą. Wraz z ciałem aportowała się ponownie na ulicę Nokturnu, tym razem w okolice sklepu Borgina i Burkesa.
Wchodząc do środka poczuła, że nie wszystko na tym świecie musi się zmieniać. Wnętrze było obskurne, ciemne i bardzo zakurzone. Rzędy regałów, komód, stolików i gablot pokrytych pajęczynami wskazywały na to, że sklep nie ma się najlepiej. Za ladą krzątał się stary, garbaty mężczyzna.
Witaj Borgin.
Kogo moje piękne oczy widzą! Panna Gaunt! Jak miło mi cię widzieć! No niech no cię...
Won z łapami – ukróciła szybko ckliwe powitanie. – Mam dla ciebie zajęcie. Zaopiekuj się proszę tą panią na czas mojej nieobecności, będę ci bardzo wdzięczna.
Garbaty tylko na nią zerknął i od razu uśmiechnął się złowrogo.
Jak sobie życzysz.
Sentis odczarowała mugolkę, po czym wyszła ze sklepu, nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Idąc chodnikiem słyszała jej błagania i ciche jęki.
Droga do mostu zajęła jej zaledwie kilka minut. Na miejscu był już przemytnik.
Nie toleruję spóźnień – powiedział mężczyzna. Był wysokim, barczystym brunetem o niskim głosie i bladozielonych, niemal żółtych oczach. Odziany w wilcze skóry nie pozostawiał żadnych złudzeń do tego, kim, a raczej czym, konkretnie jest.
Ale galeony tolerujesz aż za dobrze, prawda?
Pokazała mu sakwę wypełnioną monetami, a on podał jej skrzyneczkę wielkości zaciśniętej pięści. Dokładnie obejrzała ukryte w środku łuski.
Wsadź je sobie w dupę – mruknęła odrzucając mu towar.
O co ci do cholery chodzi? Miały być łuski rogogona, więc je przyniosłem! Zbieraj je i dawaj pieniądze! – zagrzmiał z niezadowoleniem .
Nie żartuj sobie ze mnie, gumochłonie. To nawet koło smoka nie leżało! Przynosisz mi jakieś jaszczurze podróbki i myślisz, że dam się nabrać. Jeżeli jeszcze raz zmarnujesz mój czas, to załatwię ci randkę z dementorem i to do ręki.
Kobieta obróciła się gwałtownie i zaczęła oddalać się od mostu.
Dobra, żartowałem! Mam to, co zamawiałaś – mruknął wyraźnie poirytowany wilkołak. Był widocznie niezadowolony z faktu, że nie udał mu się przekręt.
Sentis obejrzała zawartość kolejnej skrzyneczki i tym razem nie miała już żadnych zastrzeżeń.
150 galeonów.
Chyba cię jednorożec kopnął. Dostaniesz 90.
Nie rób z siebie idiotki. Dobrze wiesz ile takie rzeczy kosztują. Poproszę moje pieniądze – niemal wymruczał mężczyzna, jakby chciał z nią flirtować. Standartowa zagrywka przemytników. Nigdy nie działała, ale wciąż ją stosowali, co było dla Sentis prawdziwą zagadką.
Byłeś dla mnie niemiły, próbowałeś wcisnąć parszywy towar, a w dodatku śmierdzi ci z gęby. 110 galeonów i ani knuta więcej.
Mężczyzna kiwnął aprobująco głową, a brunetka rzuciła mu sakiewkę. Zakupiony towar schowała do kieszeni płaszcza. Odwrócili się w przeciwne strony, po czym szybko opuścili miejsce spotkania.
Kobieta wróciła do sklepu.
Borgin! – zawołała, gdyż mężczyzny nie było przy kasie. Nikt się nie odzywał. – Borgin, do cholery jasnej! Wyłaź!
Cisza.
Zaczęła przechadzać się po sklepie. Krążąc między półkami zauważyła kilka ciekawych ksiąg, które postanowiła kupić w najbliższym czasie, znalazła również sporo ładnych czaszek różnych zwierząt i od razu zapragnęła je kupić. Miałby one pełnić funkcję jedynie dekoracyjną, ale strasznie się jej spodobały. Już miała sięgnąć po jedną z nich, kiedy poczuła, jak bardzo ciężkie i gęste jest powietrze wokół nich. Klątwa. Zapewne niezbyt szkodliwa, bo kości stały na wierzchu i to w zasięgu wzroku. Chciała się dowiedzieć, co konkretnie zostało rzucone na te piękności, więc postanowiła, że zapyta Borgina, jak się w końcu znajdzie.
Wybrała kilka kruczych piór, po czym położyła je na ladzie. Czekała jeszcze kilka minut, ale mężczyzna się nie pojawiał. Weszła więc na zaplecze.
Zobaczyła mnóstwo nieotworzonych, zbitych gwoździami skrzyń i klatek z najróżniejszymi żyjątkami. W oddali słyszała trzask rozpalanego kominka.
Gdzie ty się podziewasz? – zapytała wchodząc do pomieszczenia na tyłach zaplecza. Borgin siedział przy kominku i wrzucał do wiszącego nad nim kotła ogromne ilości ziół.
W pokoju strasznie śmierdziało stęchlizną, kurzem i palonymi piórami.
Kończyłem paczkę dla pana Malfoya i twoje zlecenie.
Jakie moje zlecenie? Gdzie ta staruszka, którą ci przyprowadziłam.
Mężczyzna tylko uśmiechnął się szeroko i wskazał jej duże, metalowe opakowanie. Kobieta na początku nie wiedziała o co chodzi, ale po chwili rozjaśniło jej się w głowie. Wewnątrz puszki znalazła szary proch, jeszcze ciepły. Nie wiedziała co powiedzieć.
W sumie wydała na babcie taki wyrok zaraz po tym, jak zostawiła ją samą z Borginem. Mogła się tego spodziewać. Kiwnęła tylko głową w podzięce. Razem przeszli do sklepu, gdzie przy ladzie czekał zniecierpliwiony młody blondyn.
No nareszcie! Ile można na ciebie czekać?
Właśnie kończyłem pana zamówienie, paniczu Malfoy.
Sentis spojrzała na młodzieńca. Wykapany Lucjusz! Niemal białe włosy, blada cera, szare oczy, nieprzyjazne, zimne spojrzenie. Nie mogła się mylić.
Dobry wieczór pani Gaunt – skinął jej na powitanie. Ciekawe skąd ją znał? Pewnie widział ją, kiedy pomieszkiwała w Malfoy Manor. Tylko dlaczego się wtedy nie przywitał?
Wystarczy Sentis.
Chłopak uśmiechnął się lekko. Zapłacił Borginowi, a ten dał mu kilka książek owiniętych w szary papier. Później sprzedawca policzył pióra i przyniósł klatkę z białym krukiem, o którego poprosiła tuż przed zapłaceniem.
Blondyn jakby na nią czekał. Nie zbliżał się do wyjścia, tylko stał zaraz obok niej. Sentis zapłaciła, a on złapał za klatkę i otworzył jej drzwi. Wychodząc na zewnątrz powiedział tylko:
Wysłały mnie po ciebie, bo zaczęły się niecierpliwić. Powiedziały, że to już tej nocy.
Nie odpowiedziała nic, tylko wraz z nim aportowała się przed kamienicą. W mieszkaniu czekały już jej przyjaciółki oraz Lucjusz z Narcyzą.
Przygotowywali narzędzia i eliksiry przez całą noc. Narcyza zajęła się porządkowaniem ziół, Nathalie wraz z Draco przenosili wybrane eliksiry do sypialni, aby w razie potrzeby były pod ręką. Pozostali przygotowywali eliksiry.
Napięcie aż było czuć w powietrzu. Pracowali w ciszy, a z każdą chwilą dłonie Sentis trzęsły się coraz bardziej. Wszystko przez jej myśli.
A co, jeśli ja to sobie wymyśliłam? Jeśli nie pokocham go tak bardzo, jak to sobie wmawiałam przez te wszystkie lata? Albo co gorsza, jeśli on mnie nie zaakceptuje lub nawet nie rozpozna.
A jeżeli jestem za słaba i ożywianie się nie uda? Co zrobię, jeżeli przez brak siły podniosę z martwych jedynie ciało, a umysł przepadnie na zawsze? Przecież nie mam pewności, że proces się powiedzie. Możliwe jest nawet, że zginę w trakcie jego trwania. Nie ma szans na oszacowanie, ile energii będzie potrzebne Severusowi, aby go wskrzesić, więc może potrzebować jej dosłownie odrobinę albo wyssać wszystko, co posiadam.
Jeżeli nie dam...
Przerwała jej Victoria. Położyła na stole dwie szklanki i butelkę zimnej wódki.
Twoje myślowe lamenty słychać aż w łazience.
Siwowłosa napełniła szkło do połowy.
Nawet dla mnie to trochę za dużo – powiedziała Sentis spoglądając na porcję trunku.
Dla ciebie może i tak, ale dla twoich nerwów będzie w sam raz.
Opróżniły naczynia, po czym wróciły do swoich obowiązków.
Od razu lepiej. 

sobota, 11 kwietnia 2015

Ogłoszenie

Nie umarłam.
Żyję i chcę dokończyć opowiadanie, ale ostatnio brakuje mi chęci. Nie mam sił, aby usiąść do komputera i naskrobać nowy rozdział.
Mam nadzieję, że w kwietniu wrzucę coś nowego, ale nic nie obiecuję, bo z tego typu "przysięgami" różnie u mnie bywa.
Sobie życzę weny, a Wam cierpliwości.
A! I byłoby mi miło, gdybyście zostawili po sobie jakiś ślad w postaci komentarza pod tym postem. Możecie też napisać do mnie na Ask.fm.
Pozdrawiam i miłego dnia.
Mrs Black bajkowe-szablony