Dziewczyny składały
zeznania na temat Voldemorta jedynie przez kwadrans. Sprawa stała
się już jasna i nikt nie miał wątpliwości, co do tego, że są
niewinne. Kingsley okazał się być bardzo oczytanym oraz niezwykle
inteligentnym człowiekiem, toteż ich zdaniem nadawał się na
Ministra Magii. Kobiety zostały
przeproszone za bezpodstawne zatrzymanie, nieodpowiednie zachowanie
ze strony aurorów, a także przesadzone środki ostrożności, które
chyba najbardziej dały im się we znaki.
Po przesłuchaniu w
sprawie Voldemorta zostały zaproszone do biura Ministra. Pretekstem
była herbata i obiadek. Zgodziły się jedynie ze względu na
Lindsay, która powiedziała, że zaraz padnie z głodu.
Gabinet
Kingsleya był dość okazały, jak na tak skromnego polityka.
Pozwolił sobie na luksusowy heban, którym wyłożona została
podłoga i ściany, a także na ogromne, dębowe biurko. W pokoju
znajdowały się jeszcze regały i stolik wykonane z tego samego
materiału oraz dwie miękkie kanapy z małymi pufami do kompletu. W
pokoju znajdowało się dużo świec, lamp i kaganków, toteż nie
wydawał się on mroczny, a raczej poważny i bezpieczny.
W
piątkę usiedli na kanapach. Lindsay zajęła skrajne miejsce, aby
Kingsley na nią nie patrzył i jej nie dotykał. Chciała tylko coś
zjeść, odpowiedzieć na kilka grzecznościowych pytań i wyjść.
Była naprawdę bardzo głodna, a deportacja w takim stanie mogłaby
się skończyć wymiotami, omdleniem, a nawet uszkodzeniem żołądka,
a, jak żartobliwie twierdziła Victoria, Gryfonka ceniła sobie ten
organ bardziej niż mózg.
Przez
kilka minut Minister przepraszał za nieodpowiednie traktowanie i
obiecywał zadośćuczynienie...
– A
co pan przez to rozumie? – zapytała Sentis. Jej zdaniem dziwne
było rzucanie takich przyrzeczeń, nie wiedząc nawet czym dokładnie
zajmują się kobiety. A co gdyby zażyczyły sobie trzystu martwych
mugoli albo dwudziestu litrów krwi jednorożców?
– Mówcie
mi Kingsley. W końcu chodziliśmy razem do Hogwartu, więc nie ma
sensu bawić się w zbędne grzeczności.– Przemilczał pytanie.
Po chwili do gabinetu
weszło dwóch mężczyzn wiozących na metalowym stoliku
kilkudaniowy posiłek. Na początek podano kremową zupę z dyni z
grzankami, później stek z ryżem i warzywami, następnie koktajl
truskawkowy, a na koniec ogromny kawałek cista czekoladowego.
Wszystko zjedli w ciszy, sącząc różne odmiany wina.
– Mam
nadzieję, że wam smakowało – powiedział mężczyzna rozsiadając
się swobodnie na kanapie. – Może jeszcze wina? Nie dajcie się
prosić...
Kiwnął na lokajów, a
ci podali kobietom pełne kieliszki i ulotnili się z pokoju.
– Sprawa z Voldemortem
jest już zakończona i nie macie się o co martwić – zaczął
zapewniać kobiety Minister.
– Wiemy, przecież nie
żyje – zażartowała nieco oschle Nathalie. Dziewczyna chciała
już ulotnić się z Azkabanu. Zastanawiała się też, po co
Minister ma własny gabinet w więzieniu dla czarodziejów.
Mężczyzna tylko
uśmiechnął się uprzejmie pod nosem, po czym kontynuował swoją
wypowiedź.
– Chciałbym
jednak dowiedzieć się nieco więcej o waszych podróżach, które,
jak mniemam, były długie i bardzo liczne.
– Jakoś nie mam
nastroju na zwierzenia. A ty? – zwróciła się do Krukonki Sentis.
– Ja
to bym poszła spać – ziewnęła Ślizgonka.
– A
ja pod prysznic – dorzuciła swoje trzy grosze Nathalie, zaś
Lindsay przemilczała ową przekomarzankę.
Shacklebolt zacisnął
wargi. Był bardzo niezadowolony z obecnej sytuacji. Zapewne na rękę
byłoby mu gdyby kobiety zaczęły opowiadać o wszystkim z
najdrobniejszymi szczegółami jak najlepszej przyjaciółce.
Zależało mu na informacjach, a one dobrze ich strzegły.
– Chciałbym
wiedzieć, a Ministerstwo wręcz musi. Nie chodzi o moje, czy,
ogólniej mówiąc, nasze wścibstwo. Zbieranie tego typu informacji
ma na celu dbanie o bezpieczeństwo świata magicznego i wasze, w
razie gdybyście w czasie wyjazdu potrzebowały pomocy. Rozumiecie,
że to nic złego, ot taka zwykła zapobiegliwość.
– Niby rozumiemy, ale
mamy to w...
– … wielu
aspektach na uwadze, a także wiele innych rzeczy, którymi jednak
nie chciałybyśmy się chwalić. Sam rozumiesz, to nasze prywatne
sprawy – przerwała Ślizgonce Nathalie. – Niestety, nie możesz
liczyć na żadne zwierzenia.
Mężczyzna westchnął
teatralnie, czym chciał zapewne ukryć swój gniew i
zniecierpliwienie. Sentis patrzyła na niego uważnie. Z początku
wydawał się jej bardzo kompetentny, a nawet dość „przystępny”
w obejściu, żeby nie powiedzieć miły. Wiedziała jednak, że nie
może być aż tak dobry. Nikt, kogo dałoby się określić tym
słowem, nie nadawał się na polityka, a Kingsley jakimś cudem nim
został i to w dodatku najważniejszym dla brytyjskich czarodziei.
Sama nie wiedziała dlaczego na początku myślała o nim w samych
superlatywach. Może przez przyczynienie się do ich uwolnienia?
Szybkie zakończenie sprawy? Obiad? Ślizgonka czuła się dość
niepewnie z przeświadczeniem, że właściwie nie zna mężczyzny,
który uratował jej tyłek przed zgniciem w zatęchłym lochu,
przeprosił, nakarmił, a na koniec „poprosił” o informacje.
Prywatne i cholernie poufne informacje. Równie dobrze mógł je
zapytać o kolor majtek, jakie mają dziś na sobie. A właściwie to
od kilku dni. Fuj!
– Nie
chcę być niemiła, ale sytuacja mnie do tego zmusza – zaczęła
nieco agresywnie Sentis. – Dziękujemy za obiad, przeprosiny
przyjmujemy, o podróżach nic nie powiemy, a my musimy już wracać
do domu. Prysznic i te sprawy, sam rozumiesz.
Kobieta już prawie
podniosła się z miejsca, lecz Kingsley zaczął ponownie.
– Rozumiem waszą
sytuację, jednak wy musicie wczuć się również w moją. Nie będę
was zatrzymywał. Porozmawiamy o tym kiedy indziej, a teraz wznieśmy
toast za szczęśliwe zakończenie.
Mężczyzna podniósł
swój kieliszek i gestem dłoni wskazał, aby kobiety zrobiły to
samo. W piątkę stali wokół stołu ze szkłem pełnym wina w
rękach.
– Żebyście
nigdy więcej nie musiały wracać do Azkabanu!
Minister uniósł
kieliszek do ust, jednak kobiety nie ruszyły się ani o milimetr.
Patrzyły na niego z coraz bardziej widoczną wrogością.
„Co
za idiota” pomyślała Nathalie. Usłyszały, a raczej wyczytały
to w myślach również pozostałe czarownice, a to za sprawą
łącznej legilimencji, przez co mogły przekazywać sobie
informacje, bez obawy, że usłyszy je ktoś niepożądany.
„Od
razu rzucamy Avadą, czy najpierw dosadnie tłumaczymy mu jego błąd?”
— zapytała Victoria.
„Wybrałabym
to pierwsze, ale jesteśmy w cywilizowanym kraju, więc albo
tłumaczymy, albo załatwiamy to na pięści” — odpowiedziała
Lindsay.
– Naprawdę
myślałeś, że ci się uda? Aż taki z ciebie głupiec? –
zapytała ze stoickim spokojem Ślizgonka. Postanowiła nie
zastraszać go na samym początku, a poczekać na jego reakcję.
Mężczyzna
udawał, że nie wie, o czym mowa. Otworzył usta ze zdziwienia i
pokręcił nerwowo głową.
– Następnym razem,
kiedy będziesz chciał zmusić nas do mówienia, postaraj się użyć
czegoś mniej oczywistego. Veritaserum niesamowicie śmierdzi w
połączeniu z winem – zakończyła ostro brunetka, po czym wylała
zawartość swojego kieliszka na podłogę i delikatnie odstawiła
szkło na stolik. Reszta dziewczyn nie była już tak elegancka, gdyż
po prostu upuściły je na hebanowe deski.
– Oddaj nam różdżki
– zażądała Krukonka.
– Obawiam
się, że nie ma takiej możliwości — stwierdził ponuro.
Drzwi
zamknęły się z hukiem po słowach Ministra. Mężczyzna wstał i
podszedł do swojego biurka. Wyciągnął z niego mugolskie cygaro,
które śmierdziało zgniłą trawą. Palił je powoli, mocno się
przy tym zaciągając.
– Są dobrze strzeżone,
a wy nie wyjdziecie stąd, póki się wszystkiego nie dowiem.
„Co za imbecyl”
stwierdziła mało odkrywczo Ślizgonka. „W kim ty się
podkochiwałaś, Lindsay? W Gryffindorze naprawdę nie było nikogo
lepszego?”.
„Daj mi spokój! Możesz
sobie z nim zrobić co zechcesz. Na przykład nowe rękawiczki dla
Victorii”.
„Okropny pomysł. Po
prostu go postrasz i chodźmy już do domu. Chcę się umyć, a
później spać przez najbliższy tydzień” powiedziała znudzona
Krukonka.
„Czyli
mogę już przestać być miła?” zapytała Ślizgonka.
„Tak!” odpowiedziały
jej koleżanki.
– Wiesz
Kingsley, miałam cię za porządnego faceta – zaczęła Sentis
wstając z kanapy. – Pomyślałam: „Hej! W końcu mamy normalnego
Ministra!”, ale nie. Nikt normalny nie chciałby brać udziału w
takim gównie. A można by pomyśleć, że po tej całej wojnie i
zniszczeniach gorzej już nie będzie. Chcesz sławy, glorii za
osiągnięcia zawodowe, jednak doskonale zdajesz sobie sprawę, że
trudno będzie ci przyćmić Pottera po tym, jak zabił Toma
Riddle'a. Zostaniesz kolejnym, zwykłym Ministrem, który będzie
zapamiętany jako przeciętny urzędas, a nie godny uwagi człowiek.
Pogódź się z nieuniknioną porażką.
W
odpowiedzi Kingsley tylko się zaśmiał. W akcie pogardy położył
nogi na biurku i usiadł wygodniej w fotelu, pstryknął palcami
prawej dłoni, a do pokoju weszli trzej aurorzy. Ci sami, którzy
wyciągali je z celi na rozprawę.
Kobiety wstały z kanapy.
Podeszły do Sentis, a Kingsley zaśmiał się jeszcze głośniej.
– Cztery strachy na
wróble przeciwko trzem uzbrojonym czarodziejom. Przestańcie się
ośmieszać. Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie, bo dobrze wiemy,
że nic nie wskóracie swoją mało efektowną agresją.
– Na Merlina, a ten
dalej swoje – warknęła zniecierpliwiona Nathalie. – Oddaj nam
różdżki, tak, te które trzymasz w drugiej szufladzie od dołu w
pudełku po cygarach.
Ministrowi mina nieco
zrzedła, ale dalej pozostawał w dobrym humorze.
– Panowie, pomóżcie
paniom usiąść.
Aurorzy
chcieli naprzeć na kobiety swoją masą, ale po zrobieniu trzech
kroków jak gdyby zderzyli się z niewidzialną ścianą. W tym
czasie czarownice nawet na nich nie spojrzały, a jedynie rzucały
pełne nienawiści spojrzenia w stronę czarnoskórego, któremu ze
zdziwienia aż wypadło cygaro z ręki. Dziewczyny stały z
założonymi rękami. Minister dobrze wiedział, że czekają na
zwrot swoich różdżek. Już miał wyczarowywać sygnał alarmujący,
jednak Sentis była szybsza. Wyciągnęła rękę przed siebie i
ruchem dłoni pozbawiła go różdżki, kolejnym uniosła go nad
ziemię, a lekkim machnięciem rzuciła nim o podłogę. Następnie
powoli odwróciła się do aurorów, którzy chcieli już uciekać,
ale za pomocą podobnych gestów umieściła ich na suficie.
– Jak
już zdążyłeś zauważyć, przestałyśmy być miłe. Teraz
poznasz trochę z tego, czego zdążyłyśmy się nauczyć podczas
licznych wyjazdów. Moim ulubionym sposobem jest martwy krzyk.
Potrafi nieźle namącić w głowie. Chcesz zobaczyć? —
powiedziała Victoria.
Mężczyzna uniósł się
na łokciach.
– Ty... ty....
– Czyli chcesz. Służę
uprzejmie – podeszła do niego. Przykucnęła nad jego głową,
którą przycisnęła ręką do podłogi. Lewą dłonią zaczęła
zataczać kręgi w okolicach jego ucha, a następnie dmuchnęła mu w
twarz. Efekt był natychmiastowy.
Kingsley wygiął się
niczym struna, po czym zaczął wić się z bólu. Słyszał tylko
przeraźliwy pisk, który przeszywał jego głowę i powodował
ostry, nieustający ból, porównywalny do powolnego wbijania tępego
szpikulca w ciało i kości. Czuł, że jest na skraju wytrzymałości.
Mimowolnie wykrzywił się do bardzo nienaturalnej pozycji. Wydawało
mu się, że słyszy chrzęst pękających kości. Jego kości.
Victoria niecierpliwie
patrzyła w stronę Sentis.
– Długo
jeszcze mam go tak trzymać? — spytała.
– Skąd mam wiedzieć?
Przecież ty rzuciłaś zaklęcie.
– To będziemy tak tu
stać do jutra?
– Myślę, że nie
więcej niż pięć minut. Zaraz połamie sobie kręgosłup, a
później pęknie mu czaszka – wtrąciła spokojnie Nathalie.
– Przestań! Puść! –
krzyknęła Gryfonka. – Nie mam zamiaru spędzić przez niego
reszty życia w Azkabanie!
Podeszła szybko do
wijącego się na podłodze mężczyzny i z całej siły kopnęła go
w twarz. Z ust Ministra trysnęła krew, która poleciała prosto na
wciąż przykucniętą przy nim Victorię.
– Żeby cię szlag
jasny trafił! – krzyknęła zdenerwowana takim rozwojem zdarzeń
Krukonka. Szybko wstała, aby zobaczyć, jak dużo krwi znajduje się
na jej bladym ciele. Szkarłatne krople skapywały z jej podbródka i
spływały powoli z szyi i dekoltu. – A jak ma jakieś dziadostwo?!
– warknęła do przyjaciółek.
– Mów normalnie, a nie
jakimś wiejskim narzeczem – fuknęła Nathalie.
– Smocza ospa albo coś.
Jestem za młoda żeby umierać! I to przez takie ścierwo!
Krukonka kopnęła go w
drugą stronę twarzy, a mężczyzna ponownie wypluł mnóstwo krwi.
Jego twarz stała się fioletowa, oddychał z trudem, ale żył i nie
zapowiadało się na zmianę tego stanu.
– Ale
wy dzisiaj agresywne – zauważyła Lindsay patrząc z uśmiechem na
pozostałe kobiety. – Skoro już poznałeś jedną z naszych
sztuczek, to teraz czas, abyś oddał nam różdżki. W tym celu
otwórz szufladę i wyjmij z niej pudełko, a z resztą już same
sobie poradzimy – zwróciła się do leżącego na podłodze
Ministra.
Ten posłusznie wypełnił
rozkaz. Zajęło mu to nieco czasu, ale nie stawiał oporu, ani nie
próbował sięgać po swoją różdżkę.
– Grzeczny chłopiec –
pochwaliła go Ślizgonka, kiedy rzucił pudełko na biurko, a sam
wdrapał się na fotel. Rozpiął koszulę i zaczął głośnymi
haustami wciągać powietrze.
Brunetka skinieniem palca
otworzyła drewniane opakowanie. Nie chciała go dotykać, bo nigdy
nie wiadomo, jakie zaklęcia obronne mogło na sobie mieć. Walka z
klątwą to ostatnie czego teraz sobie życzyła. W środku leżały
ich różdżki. Magiczne artefakty drżały delikatnie i jaśniały
białą poświatą.
– Nareszcie –
mruknęła Sentis biorąc do ręki swoją długą cisową różdżkę.
Czuła się, jak przy pierwszym jej dotknięciu jeszcze w sklepie
Olivandera. Pamiętała, że czuła się wtedy, jakby sam Merlin miał
się przed nią pokłonić, a wszyscy czarodzieje świata uznać za
królową. Po prostu idealne dopasowanie. Nawet właściciel sklepu
był oniemiały z zachwytu.
– Jak się stąd
wydostaniemy? Nie ma tu kominka, a przed drzwiami pewnie stoją
strażnicy – przerwała ciszę zmartwiona Lindsay.
– Przecież to gabinet
Ministra. Tu nie ma żadnego zaklęcia antydeportacyjnego –
uśmiechnęła się w odpowiedzi Ślizgonka.
Minister
mógł tylko patrzeć, jak każda po kolei z cichym trzaśnięciem
znika z jego gabinetu. Czuł się jak gówno i wiedział, że skopał
tę sprawę do granic możliwości. Przegrał i nie mógł nic na to
poradzić.